Mignęła mi przed momentem rolka Kanału Sportowego z wypowiedzią pana Mateusza Borka na temat sytuacji w związkach sportowych.

Oprócz (trafnych skądinąd) uwag na temat złodziejstwa i marnotrawstwa w wyżej wymienionych, przedstawił on również receptę na uzdrowienie sytuacji w tychże: „jeśli uśmiechnięty pan z billboardu i minister sportu się za nie nie wezmą, to nic się nie zmieni”.

Sęk w tym, że to (populistyczne w założeniu) nawoływanie do zmian jest, niestety, niemożliwym do zrealizowania. Jakakolwiek bowiem zewnętrzna (polityczna) ingerencja w działalność związku sportowego kończy się z automatu zawieszeniem owego w strukturach międzynarodowych oraz brakiem możliwości startu jego członków (sportowców) na światowych arenach.

Uważny obserwator przestrzeni publicznej zauważy natomiast, iż sytuacje w wielu nich wyglądają na analogiczne, jak od jednego wzorca. Uważny obserwator przestrzeni publicznej wyciągnie zatem słuszny wniosek, iż problem MUSI tkwić w ich „budowie”. A dokładniej: w ordynacji wyborczej. W wypaczanych, wynaturzanych, gwałconych „demokratycznych” regułach ordynacji wyborczej w związkach. W tych wszystkich obietnicach, układzikach, rautach, klikach, koteriach, synekurach i rzyganiach do jednej wanny. W TYM tkwi problem. Co z tego, że minister sportu wymieni (nie wymieni, gdyż byłoby to zbyt „drogie”) jedną ekipę? „Wybierze się” druga, tak samo śliniąca się na myśl o stołkach, publicznych środkach do rozkradzenia i morzu wódki do przepicia po przeróżnych hotelach.

Recepta? Pieniądz lepszy musiałby wyprzeć gorszy. Do zarządzania związkami sportowymi musieliby zacząć garnąć się ludzie, którzy osiągnęli sukces w innych dziedzinach życia. Managerowie, w których wizja obficie zakrapianego weekendu w trzygwiazdkowym hotelu w Sobótce nie powoduje od dawna nie odczuwanej erekcji a wyłącznie uśmiech politowania. W szerszym ujęciu dotyczy to również polityki w krajowym ujęciu – dla mnie to w sumie pojęcia tożsame. Zarówno do zarządzania sportem w wydaniu profesjonalnym jak i do zarządzania krajem garną się obecnie (oczywiście w większości, z małymi wyjątkami) życiowi nieudacznicy, dla których przysłowiowy stołek jest jedynym sposobem na zaistnienie i osiągnięcie tzw. „życiowego sukcesu”. Zawód: działacz. Zawód: prezes. Zawód: polityk. Jedno zło.

Sęk w tym, że jeśli „my” nie zaczniemy działać, w związkach zawsze będą jacyś „oni”. Samo się, niestety, nie zrobi. A i minister sportu czy uśmiechnięty pan z billboardu w tym nie pomogą.

Zdjęcie: THOM MASAT

O MNIE
Na imię mi Przemek. Jeżdżę na rowerze. W miarę często. Piszę o rowerach. Nie za często. Jakiś czas temu stworzyłem markę odzieży kolarskiej – eroe.cc oraz projekty mamOC.pl, mamNNW.pl i ServiceCourse.pl.
Rzuć okiem w wolnej chwili, zapraszam.
Znajdziesz mnie również na Facebooku, Instagramie i Twitterze , jeśli akurat tego bardzo potrzebujesz.

2 myśli na temat “Weźmy się i zróbcie!

  1. Tylko… gdzie powołać stowarzyszenie ludzi którym będzie się chciało, bez własnej agendy, pracować w tych strukturach bez wcześniejszych jasnych i konkretnych zmian w prawie? Bo to można zrobić – pierwszy ruch jest po stronie rządzących: niech stworzą sensowny szkielet – a może znajdzie się jeszcze paruset menadżerów, koordyantorów, asystemtów (wszystkie trzy typy w odmienie żeńskiej i męskiej) którzy ów szkielet wypełnią.

    Drugi temat: szkolenie, jakość szkolenia, trenerzy… tutaj też by się przydało wspracie PL – mamy AWFy – ale to nie działa; tam się nie kształci trenerów; a jak wiemy – nie każdy zawodnik na trenera się nadaje – ba – niewielu z nich się nadaje by uczyć innych.

    Trzecia sprawa: jasne i klarowne zasady; od finansów po umowy sponsorskie; mogę zostać asystentem w PZKOL – czemu nie; tylko muszę wiedzieć z czym to będę jadł. Potraktuję to jako „misję” i opórcz kadłubkowej umowu o prace – nie oczekuje nic więcej. Bo już mogę sobie na to pozwolić. ALE będą ludzie, szczególnie trenerzy, dla których to jest zawód – muszą wiedzieć czy będzie to zawód bezpieczny (regulowany – czytaj rak równania: kolega prezes = premia; prezez nieKolega = wypowiedzenie umowy) czyli oparty o kwalifikacje, strukturę, rozwój umiejętności – czy nadal będzie na dziko – każdy prezes przynosi swoich, a czasem tylko ktoś się ostanie ze „starej” kadry, bo zdobył zaufanie zawodników którzy czasem mają taką pozycję, że mogą stawiać warunki…

  2. Diagnoza w punkt, gorzej z remedium. Żeby coś się zmieniło, to musi być rozwiązanie systemowe, bo podejrzewam, że każdy pojedynczy „powiew świeżości” się nie przebije. Szybko zniknie albo zostanie sprowadzony do poziomu obowiązującego w związku.

    Żeby zadziała się jakakolwiek zmiana i żeby w kolejnych latach nasi reprezentanci mieli szansę walczyć o medale w IO potrzebne są trzy elementy. Po pierwsze program z jasnym celem i liderem, który będzie dbał o realizację. Po drugie pieniądze. A po trzecie efektywne zarządzanie, czyli skuteczni managerowie.

    Sporo tego jak na jedną czterolatkę. I długo można byłoby dyskutować przy herbacie o priorytetach, problemach, ograniczeniach, wyzwaniach i wszystkich innych „niedasiach”. Niemniej jest to do zrobienia i jest na to dowód – przygotowanie drużyny piłkarskiej na IO w Barcelonie. Wtedy stworzono plan, postawiono na młodych, znalazł się sponsor. Sportowcy mogli skupić się na treningu, bo mieli zapewnione przyzwoite i przewidywalne wsparcie.

    Zastanawiam się skąd tym razem mógłby pójść skuteczny impuls, żeby takie systemowe rozwiązanie powstało.

Dodaj komentarz