Zrobiło nam się ostatnio zamieszanie. Ale takie z tych konstruktywnych zamieszań. Takie, które ma potencjał, by rozwinąć i usankcjonować kwestie, które (nie tylko moim zdaniem) usankcjonować należy. O co chodzi? Ano o tytuły mistrzów i mistrzyń Polski w kategoriach „amatorskich”. Cudzysłowu użyłem z premedytacją, gdyż nie wszyscy mamy jednakowy ogląd na to, kim jesteśmy w ujęciu przepisów UCI oraz PZKol. A w sumie powinniśmy. Sęk bowiem w tym, iż w ich świetle… nie istniejemy. (Poniekąd.)
Wynika to z faktu, iż nad amatorami sensu stricto (czyli kolarzami nieposiadającymi jakiejkolwiek licencji) Międzynarodowa Unia Kolarska czy związki narodowe (wśród nich oczywiście Polski Związek Kolarski) nie mają żadnej jurysdykcji. Kiedyś zresztą już ten temat dyskutowaliśmy. Stąd zresztą biorą się sytuacje, w których mamy dwóch czy trzech urzędujących „amatorskich mistrzów Polski” w niektórych konkurencjach – formalnie taki tytuł nie istnieje, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by jeden czy drugi organizator, rzeszy chętnych je nadawał. Niekiedy obaj symultanicznie. Komu zatem tytuły nadaje prezes PZKol? Wyłącznie licencjonowanym zawodnikom. Tym którzy, otrzymując licencję, zobowiązują się do przestrzegania przepisów UCI, WADA oraz rozstrzygnięć CAS.
I tu dochodzimy do sedna: by otrzymać „prawilny” tytuł mistrzyni czy mistrza Polski w kategorii „niezawodowej”, musimy być posiadaczami licencji Cyklosport/Masters. Koniec, kropka. Tylko te tytuły nadaje prezes PZKol. Pozostałe „nadają” organizatorzy imprez, które sobie w ten sposób po prostu nazwali.
Czy to dobry system? Ma swoje zalety i wady. Tych drugich, na dziś, więcej. Sęk w tym, że jest jedynym dostępnym. Wiąże się również z koniecznością wyrobienia i opłacenia licencji. To koszt 150 złotych. Jak to z pieniędzmi bywa – dla jednych to kwota zaporowa, dla drugich – niezauważalna. Dla wielu zaś – pieniądze wyrzucone w błoto i „nie będę tym darmozjadom płacił za wódkę z Orlenu”. (W tym miejscu należy się kilka słów sprostowania: licencje Cyklosport/Masters wydawane są przez Okręgowe Związki Kolarskie i to u nich zostają nasze pieniądze. Zapewniam, że więcej z nich trafia na szkolenie dzieci i młodzieży niż „na przelew”.)
Oczywiście, dla wielu, pobudki altruistyczne są niewystarczającym argumentem i zgadzam się z opinią, iż powinniśmy dostawać „coś” więcej niż mglistą formę wspierania kolarstwa dzieci i młodzieży oraz możliwość walki o prawilny koszul. Co? Hmmmmmm… Może jakieś ubezpieczenie OC/NNW? Może jakiś pakiet rabatów od sponsorów (przyszłych, oczywiście) związku? Podrzućcie pomysły w komentarzach.
A co się stało, że na tapet wrócił temat licencji? I co to za zamieszanie z pierwszego akapitu? Wrócił, gdyż pojawiła się sugestia, by podczas zbliżających się Mistrzostw Polski w Kolarstwie Gravelowym 2023 nie przyznawać tytułów/koszulek mistrzyń Polski w kategoriach wiekowych i wrzucić wszystkie panie „do jednego wora” z napisem Open. Powód? Niska frekwencja w zeszłorocznych „mistrzostwach” oraz chęć zachowania (czy bardziej: podniesienia) prestiżu tytułu mistrzyni kraju.
Kontrowersyjnie, co? Moim zdaniem, tego typu rozwiązania kończą się negatywnym sprzężeniem zwrotnym i pań na starcie ujrzymy jeszcze mniej. Nie sposób jednak (choć w części) nie zgodzić się z argumentacją dotyczącą prestiżu koszulki. Jednakże i w tej kwestii zdania są podzielone (by nie napisać: spolaryzowane). Znam zawodowych kolarzy, którzy uznają wyłącznie jedną koszulkę mistrza kraju – tę wywalczoną w kategorii Elita; znam jednak i takich, którzy twierdzą: „Co im szkodzi wyprodukować i dać wszystkim, którzy wygrają” (lub „wygrają”, jeśli będą jedynymi w kategorii).
Gdzie ja w tym jestem? Gdzieś pośrodku. Podoba mi się sprawdzone rozwiązanie, na podstawie którego przyznawane są tytuły mistrzów Polski w motorsporcie: jeśli w danej grupie sklasyfikowanych zostanie X (i więcej) załóg – przyznajemy tytuł i szarfę mistrzowską. Jeśli będzie ich mniej – uznajemy najlepszych za „zwycięzców grupy”. W jaki sposób przełożyłbym to na kolarstwo? Wydaje się, iż wypracowywany właśnie konsensus „zakręci się” gdzieś w okolicach „co najmniej pięciu startujących”. Czy długim horyzoncie podniesie to prestiż wywalczonych tytułów? Pewnie tak. Czy w krótkim horyzoncie nie dorżnie trochę frekwencji i entuzjazmu? Na pewno. Jeśli już musimy wprowadzać tego typu zapisy, na razie ograniczyłbym je zatem chyba do „trzech, którzy ukończyli/które ukończyły”. Dlaczego? Podium będzie przyzwoicie wyglądać.
Czy konieczność wyrobienia licencji w celu umożliwienia sobie walki o tytuł mistrzyni/mistrza Polski podniesie frekwencję w kategoriach Cyklosport/Masters? Życzyłbym tego zarówno sobie jak i organizatorom mistrzostw, lecz nie sądzę, byśmy obecnie byli na to gotowi. Czego potrzebujemy? Zmian w systemie licencjonowania: bardziej wymiernych korzyści dla decydujących się na posłanie przelewem 150 złotych oraz możliwości korzystania z (tańszych) licencji jednodniowych.
W jaki sposób skończą się „negocjacje” pomiędzy organizatorami a związkiem? Przekonamy się niebawem. W międzyczasie, na wszelki wypadek, robię licencję, by pomóc komuś z M40B zrobić koszul w Popielewie. 😉
Do zobaczenia 8-9. lipca w Szwajcarii Połczyńskiej!
Zdjęcie: ROMAIN CHOLLET
O MNIE
Na imię mi Przemek. Jeżdżę na rowerze. W miarę często. Piszę o rowerach. Nie za często. Jakiś czas temu stworzyłem markę odzieży kolarskiej – eroe.cc oraz projekty mamOC.pl, mamNNW.pl i ServiceCourse.pl.
Rzuć okiem w wolnej chwili, zapraszam.
Znajdziesz mnie również na Facebooku, Instagramie i Twitterze , jeśli akurat tego bardzo potrzebujesz.
