Jestem frajerem, gdyż w minioną niedzielę zaprzepaściłem szansę, by powalczyć o pierwszą dziesiątkę, może piątkę. W kategorii wiekowej. Na ogórze o puchar wójta podwrocławskiej gminy. Ech, cóż to byłby za sukces… Szansa nań uleciała jednak bezpowrotnie w momencie, w którym kontrolę nad działaniami przejął instynkt. Nakazał się zatrzymać. Dlaczego? Cóż… Sytuacja wydała mi się podówczas dosyć klarowna.

Do niedzielnej gonki wystartowaliśmy kategoriami wiekowymi, w dwuminutowych odstępach. Jak to na amatorskich imprezach bywa, od mety poszedł gaz i szybko zostało nas w czołowej grupce M4 nieco ponad dwudziestu. Na jedenastym kilometrze, po ostrym skręcie w prawo, wjechaliśmy na długi fragment równego jak stół asfaltu. Dodatkowo, w tym miejscu porządnie dmuchało w plecy, nie dziwota więc, iż poruszaliśmy z prędkością ok. 50 km/h. Z podobną musiały gonić grupy, które wystartowały przed nami. Myślę, że prosto jest sobie wyobrazić, że dzwon przy tej prędkości może mieć opłakane skutki. …i niestety miał.
Okazało się bowiem, iż w grupie przed nami ktoś komuś liznął koło i jednego z chłopaków porządnie skotłowało. Na tyle porządnie, by leżał sam jak palec, nieprzytomny, w poprzek drogi, powyginany w każdy z możliwych sposobów. Jak trup niemalże. Nie, nie przesadzam. Wtedy w obrazku pojawiliśmy się my – pierwsza grupa z M4. …i w tym właśnie momencie sytuacja zrobiła się poniekąd problematyczna.

Jechałem wtedy jako -naste koło, za mną było raptem kilka osób. Gdy zbliżyliśmy się do leżącej postaci (było ją widać z dobrych kilkuset metrów), czołówka grupy przeszła praktycznie bez odjęcia, niektórzy niemalże górą, po chłopie, inni szukali jakiejś luki przy poboczach. Wydaje mi się, że byłem pierwszym (lub jednym z pierwszych), który zaczął się drzeć „stój!” i zatrzymał się. Dołączyły do mnie (zatrzymawszy się lub zawróciwszy) trzy czy cztery osoby. Rzuciłem info, na którym kilometrze stoimy, któryś z chłopaków szybko wykręcił 112. Cała akcja nie trwała więc zbyt długo – ruszyliśmy po jakiejś minucie pewnie. W międzyczasie chłopak zaczął wydawać z siebie dźwięki, co znaczyło, że jest wciąż po dobrej stronie Styksu.
Co w tym czasie robiła reszta grupki, w której jechaliśmy (celowo nie używam słowa „peleton” – o tym za chwilę)? Jak to co – paliła wrotki. Przecież „ktoś się zatrzymał”. A to oznacza, że do wiekopomnej bitwy o laur z plastiku jest pięciu frajerów mniej.

OK, zgoda – to nie była jednoznaczna sytuacja. Opowiem Ci zatem, w jaki sposób ja ją „czytam”.

W moim idealnym, wyimaginowanym świecie całe zajście wyglądałoby następująco: prowadzący naszą grupkę, widząc samotnego, nieprzytomnego chłopaka (rozmaślonego w dodatku w poprzek drogi), bez namysłu zatrzymują całą dwudziestkę (wyścig dopiero się zaczął, nic nie odjechało – można się spokojnie samemu „zneutralizować”), po czym wzywamy pomoc i ruszamy ganiać się dalej. Proste.

Jak się okazuje – tylko dla mnie. Po przedymaniu we czterech większości pozostałego dystansu, już za metą, pozwoliłem sobie wymienić kilka uwag z osobami, którym do głowy nie przyszło zatrzymanie się i wezwanie/udzielenie pomocy. To reprezentanci kilku ekip (co najmniej czterech), wysłuchałem zatem argumentów większości zainteresowanych. Kilka z nich uparcie się powtarzało, pozwolę sobie zatem na komentarz.

Najczęściej powtarzało się pytanie o to, czy widziałem kiedyś, by peleton zatrzymał się do wypadku w trakcie wyścigu. Cóż…
Panie i panowie, pociąg z napisem „peleton” spierdolił nam wszystkim kilkanaście lat temu. A i nas wtedy nawet na peronie nie było. I nie jeździmy „wyścigów”. Jeździmy ogóry, na mecie których czekają na nas plastikowe puchary, wręczane przez przeróżnej maści wójtów, burmistrzów i sołtysów. Możemy sobie udawać zawodowców ile wlezie, jeździć na planach, suplementować się w ten czy inny sposób (w ten inny w sumie nie możemy), wcierać maści i balsamy, ale „udawanie” to jedyne, co mamy. Oprócz tego: dobrą zabawę (ponoć) i zdrowie (jak widać – nie zawsze).
Dlatego twierdzę, iż naszym nadrzędnym obowiązkiem w takiej sytuacji (bezpośredniego zagrożenia życia) jest: zatrzymać się i wezwać pomoc. Dlaczego? Wybierz sobie jeden, spośród dostępnych powodów: mamy te wzniosłe (konstrukcja etyczno-moralna, przekonania religijne, kindersztuba), mamy też i pragmatyczne (reguła wzajemności czy artykuł 162. kodeksu karnego). Każdy z nich jest zarówno dobry jak i wystarczający.

W kwestii porównań do sportu uprawianego na zawodowym poziomie mam jeszcze jedną dygresję.
Mam nad Tobą niewielką przewagę: tak mi się w życiu poukładało, że stało się to i moim udziałem. Sport w wydaniu pro. Nie, nie jestem zawodowym kolarzem. Mam na myśli inną dyscyplinę, którą się pasjonuję. Taką, która z definicji polega na tym, że trzeba sobie od czasu do czasu zdrowo jebnąć. Ale tak naprawdę zdrowo. Tak zdrowo, że większości samozwańczych twardzieli, ułamek sekundy wcześniej, zwieracze wysłałyby info o treści „Fatal error”. Jak się słusznie domyślasz, to rajdy samochodowe. Zanim jednak stwierdzisz, że i na nich znam się pewnie tak słabo jak na kolarstwie zawodowym pozwól, bym rozwiał Twoje wątpliwości: znam się na nich nieco lepiej. Mam na koncie m.in. tytuły mistrzowskie trzech różnych krajów, jeździłem z trzema mistrzami Polski w generalce, startowałem na imprezach rozgrywanych w kilkunastu krajach (w tym, zarówno w mistrzostwach Europy jak i w WRC). Swoje zatem przeżyłem. Dotyczy to również niezliczonej ilości dzwonów. Swoich i kumpli, z którymi się ścigałem. Uwierz mi więc, iż naszym sporcie nie do pomyślenia jest sytuacja, w której ktoś kogoś zostawiłby bez pomocy. Wynika to z dwóch powodów: a) tak traktują przepisy dotyczące tzw. procedury wypadkowej (być może i w amatorskim kolarstwie przydałyby się tego typu zapisy) – za ich złamanie grożą nader surowe kary (wykluczenie z rajdu, zawieszenie licencji); b) po prostu szanujemy siebie nawzajem. Ten drugi argument sprawia, iż ten pierwszy mógłby nie istnieć. Nie wyobrażam sobie, by któryś z chłopaków nie zatrzymał się na dzwonie, nie widząc znaku OK lub widząc SOS (już tłumaczę na „kolarski”: OKejka to taki kolarz w rowie, otrzepujący się po fikołku; SOS natomiast to np. ślina, która wyciekała na asfalt z nieruchomych ust tego chłopaka w Miękini). W rajdach, dla kogoś, kto w sytuacji zagrożenia czyjegoś życia wyprostowałby ino prawą, nie byłoby już miejsca. Środowisko zjadłoby go żywcem i wypluło resztki. A mówimy o sporcie, w którym tniemy się na ułamki sekund a brak wyniku może skutkować utratą kontraktów idących w miliony. Euro. Nie utratą talonu na karton darmowych żeli.

Ale fakt, zawsze możesz powiedzieć, że kolarstwo to nie rajdy. Że tutaj organizator ma zadbać o bezpieczeństwo. No nic bardziej bzdurnego. Że niby w jaki sposób miałby się o tym dzwonie dowiedzieć? Telepatycznie? Puszczając na trasę dziesięć karetek, po jednej na każdą grupę? Wbijże sobie do głowy: jeśli nikt z nas nie zadzwoni po pomoc, ona sama z siebie nie nadejdzie. To od nas zależy i do nas należy zadbanie o to, by przy cięższych dzwonach (a i takich nie da się niestety uniknąć) jak najszybciej znalazła się pomoc medyczna. Zapewniona przez organizatora. I na tym w sumie kończy się jego rola.

Na koniec komentarz do jednej z deklaracji, która padły na mecie: „nikt nie jest tutaj od udzielania pomocy”. OK, zgadzam się, niech więc tak będzie. Ty zajmij się goleniem plastików, ja zaś obiecuję, iż zatrzymam się przy każdym, kogo życie będzie, w moim mniemaniu, zagrożone.
Możesz spać spokojnie – również przy Tobie.

O MNIE
Na imię mi Przemek. Jeżdżę na rowerze. W miarę często. Piszę o rowerach. Nie za często. Jakiś czas temu stworzyłem markę odzieży kolarskiej – eroe.cc oraz projekty mamOC.pl, mamNNW.pl i ServiceCourse.pl.
Rzuć okiem w wolnej chwili, zapraszam.
Znajdziesz mnie również na Facebooku, Instagramie i Twitterze , jeśli akurat tego bardzo potrzebujesz.

41 myśli na temat “Jestem frajerem

  1. Cała ta sytuacja pokazuje jak dużo nam jeszcze w wychowaniu brakuje
    Gdzie jest ta odrobina empatii? Dlaczego jesteśmy jej pozbawieni? Tutaj na szczęście w nieszczęściu chłopakowi wróciła świadomość. A co by było, gdyby wszystko zakończyło się tragicznie? Czy te osoby, które pojechały dalej, cokolwiek by odczuły?Dlatego też brawa dla takiej postawy, jak Twoja. W życiu nie zawsze najważniejszy jest własny sukces, lecz drugi człowiek.

  2. Polecam wszystkim przeczytać „Zawodowca” Langa. Pan Czesław pisze m.in. o tym czym różni się bycie pro od amatorki. W pro peletonie Lang jeździł w „biurze”, które podejmowało decyzję jak jedzie / kiedy staje peleton. W tej sytuacji, która miała miejsce, wszyscy by stanęli, a ruszyli dopiero po udzieleniu pomocy. Jak ktoś by się jednak urwał, to nie miał by życia w trakcie / na mecie.
    Koledzy, którzy pojechali znakomicie odnaleźli by się za to w Wyścigu Pokoju, brawo.

    1. „Koledzy, którzy pojechali znakomicie odnaleźli by się za to w Wyścigu Pokoju, brawo.” pozwoliłem sobie zacytować ponieważ jestem niedoświadczonym i nie rozumiem tzn. w Wyścigu Pokoju takie sytuacje miały miejsce na porządku dziennym , lub często?

  3. Cześć,
    sam bym lepiej tego nie ujął. W tym jednym artykule zawiera się kilka moich przemyśleń na temat amatorskiego kolarstwa.
    Dzięki za ten tekst.

  4. Całą tę przykrą sytuację można określić jednym sformułowaniem: egoizm. Pełno go nie tylko na amatorskich wyścigach kolarskich, ale niestety w praktycznie wszystkich dziedzinach życia.

    Swoją drogą, zdanie „Panie i panowie, pociąg z napisem „peleton” spierdolił nam wszystkim kilkanaście lat temu.” jest mistrzowskie :)))

  5. Ale najważniejsze moim zdaniem we wpisie Przemka jest to…że zostanie on w głowach !!! Naszych – wszystkich czytających. I oby nie ale gdyby przyszła sytuacja gdy to MY znajdziemy sie w podobnych okolicznościach… przypomni nam się ten tekst.
    Mhm…”Noblesse oblige” – bardzo mądra rzecz.

    Dzięki Przemek Zawada !!!

  6. Dobry tekst, z morałem, dla ludzi z poczuciem nadrzędnych wartości. Zwyczajny brak amatorskiej wyobraźni. Ruszając w trasę każdy wyobraża sobie siebie na pudle jednak nikt nie widzi siebie w rowie czy w trumnie. Tam gdzie zwycięża własne EGO, czasami cierpią inni. Uczmy młodzież szacunku do sportu oraz do innych w sporcie bo u niektórych „pro mastersów” nawyki zawsze wezmą górę (i będzie jak w opisie)

  7. Jak zwykle bardzo dobry wpis. Szkoda chlopa co sie potlukl. Wam chwala za to, ze sie zatrzymaliscie. Dobrze, ze taki wpis (i w tym momencie juz dyskusja na grupie #mtb-xc.pl) pojawia sie na poczatku sezonu. Moze ktos sie zastanowi dwa razy zanim odjedzie nieudzielajac pomocy.

  8. Piszesz, że nie jesteś „zawodowym kolarzem”, ale z całą pewnością jesteś ” zawodowym człowiekiem”. Postawa taka jak Twoja, powinna być naturalnym zachowaniem. Szacunek 🙂

  9. Tekst trafiający prosto do głowy. Jedyna słuszna postawa godna naśladowania! Zdecydowanie najlepszy wpis na blogu ;))

  10. Cieszę się, ze ten wpis powstał, bo trafnie ujmuje pojęcie profesjonalizmu.
    Jak widać, wielu amatorów myśli o sobie jak o pro, a nie wyszło jeszcze z poziomu czereśniaka.

  11. Po drugiej stronie medalu – wszystkie swoje dzowny na wyścigach zawsze kończyły się ciągłym zatrzymywaniem się zawodników i pytaniem ‚czy wszystko w porządku’ jak leżałem. Także, tak tylko, chciałem dla równowagi podać, że to nie jest reguła o której piszesz a mam ogromną nadzieję, ze wyjątek. Pozdrawiam!

  12. No bo kto jak nie Ty i my sami, ma zmieniać podejście ludzi do otaczającego nas świata i innych na nim żyjących ? Brawo Przemek !

  13. jak można było się nie zatrzymać, jak można mówić że nie jestem od udzielenia pomocy…ciekawe czy właśnie to powiedzieli by rodzinie gdyby chłopka zmarł? a możne chcieliby to usłyszeć gdyby to ich bliska osoba się tak „załatwiła”…. szkoda słów. Banda ludzi dla których darmowy żel i kawałek plastiku jest ważniejsza od życia. Peleton jak to szumnie się nazywa złożony z ludzi którym się w kolarstwie nie udało, ale za wszelka cenę nie chcą tego przyznać.

    1. ale bez reklamy by sie bardziej obeszlo bo w tym momencie to wyglada na naciagany wpis zeby „serwis” sprzedac… 😦

  14. kuźwa czytam może z pół roku i za każdym razem jestem pod wrażeniem jak dobrze ma Pan w głowie poukładane.
    Ważny wpis bo wcale nie uważam, żeby decyzja o zatrzymaniu była oczywista.
    Początek sezonu, wiadra potu przygotowań zimą, początek gonki, a tu bach ktoś leży i co 4 sek do namysłu pach już jest za mną, nich wolniejsi myślą oni i tak się nie liczą … mam nadzieję, że sam podjąłbym dobrą decyzję.
    Po Pana wpisie trudno będzie podjąć złą w przyszłości
    dziękuję

  15. Wydaje mi się że większość by zatrzymala się i spytala/ pomogła w biedzie. Te osoby które pojechały dalej to ludzie bez empatii, tak jak mowiles, plastikowy puchar wazniejszy niż ludzkie zycie czy zdrowie. Amatorzy kolarstwa i amatorzy życia!

  16. Świetny tekst (jak zwykle)!!!
    To, że ci „zawodowcy” się nie zatrzymali widząc wypadek jest smutne. Ale chyba jeszcze bardziej przerażające jest to, że po ochłonięciu na mecie wyścigu nie tylko nie czuli skruchy za fatalne zachowanie ale jeszcze reagowali agresywnie (mam tu na myśli „niezmiernie atrakcyjną, staropolską propozycję”)…
    Poziom znieczulicy, chamstwa, bezmyślności i agresji – szczególnie na drogach – osiągnął w naszym kraju jakiś absurdalny poziom…

  17. Głos ważny i w kwestii bezpieczeństwa oraz podejścia do niego w zupełności się zgadzam. Mam jednak zarzut do tekstów typu „Na ogórze o puchar wójta podwrocławskiej gminy”. Oczywiście nie są to zawody sygnowane logo UCI, ale kierowane do amatorów, wśród których każdy poświęca na ten sport tyle czasu ile ma możliwość wygospodarować w wirze codziennych obowiązków. Z tego powodu dla przeciętnego amatora nie są to tzw. ogóry. W ten sposób możemy deprecjonować wszystko, także w sporcie zawodowym. Możemy ogórem nazwać Tour de Pologne, bo czym on jest skoro w tym samym czasie jedzie rozpędzone Tour de France. Tak jak w kwestii bezpieczeństwa na trasie powinniśmy szanować siebie i własne zdrowie, tak samo powinniśmy podchodzić do organizatorów oraz ich imprez. Skoro sami startujemy w tych zawodach i nazywamy je „ogórami o puchar wójta podwrocławskiej gminy” to wyrażamy brak szacunku dla uczestników, gminy, wójta… Szacunek, to podstawa. Od niego wszystko się zaczyna.

    1. podzielam zdanie. Kazdy orze jak moze ale nie kazdemu sie los poukladal zeby byc Majka lub Kwiatkiem. Zawody dla wiekszosci sa pewna forma zrealizowania sie poza zyciem zawodowym bo liczba tych ktorzy „zyja” z hobby jest niewielka, jak w kolarstwie tak i w rajdach samochodowych. Generalnie sie to zawsze sprowadza do jazdy wokol trzepaka dla przyjemnosci i wlasnej satysfakcji.

    2. Cieszę się, że nie tylko mi użyte sformułowanie o ogórze wydało się niewłaściwe. Rozumiem kontekst i pewną formułę lekkości wpisu, ale wystarczyło napisać o lokalnych zawodach w podwrocławskiej gminie i byłoby OK.

  18. Brawo Przemku! Twoja postawa i zachowanie daja nadzieje na to ze Swiat nie do konca zwariowal! Zwykle ludzkie odruchy zadziwiaja innych i to jest straszne! Moze nawet tak samo jak plastikowe trofea pokryte kurzem i byc moze wstydem ze nie zareagowalo sie na czas.

  19. Świetna sprawa. Dwa lata temu na maratonie w Obornikach podobna sytuacja. Na szczęście w porę ktoś się zatrzymał. Leżący kolarz trafił jak w toto-lotka. Najechał go ratownik jakiś i rozpoczął reanimację. Gdyby nie fart to chłop oglądał by teraz ze Scarponim wyścigi a tak dalej z żoną pomyka na rowerku.A czemu fart? Bo grupa w której jechał jakoś się Panem który zaczął gasnąć nie przejęła. Nogi miękną jak się takie coś widzi i człowiek o Trajtlonach zaczyna myśleć … że może tam lepiej gdzie nas nie ma?

  20. Dobrze napisane, 100% racji. Zbyt dużo jest niezdrowej rywalizacji, niepotrzebnej napinki, w wyścigach amatorów, które mają być dla frajdy i przyjemności. Trzeba o tym mówić jak najczęściej.

  21. Pogubiliśmy się w życiu. Staliśmy się egocentryczni. Obrazy wokół nas traktujmy jak z TV czy gry komputerowej.
    Mój post w listopada ubiegłego roku. Dla „niewpinaczy” pewnie nie zrozumiały w detalach, ale problem podobny:

    Koniec dnia wspinaczkowego, już zaczyna szarzeć. Uprzęże zdjęte, szpej schowany. Nagle Franiol odpada sprzed stanowiska (minimalne wyjście nad przelot), syn klasycznie przesztywnia – Franiola obraca głową w dół, i wali plecami w tufasy. Widać, że przypierdolił zdrowo, i jest w lekkim szoku. Na szczęście plecami, głowa cała. Kuba (lekarz) pobieżnie bada, i każe koniecznie iść na prześwietlenia. Widać, że facet cierpi. Robi się coraz ciemniej… wiec wyciągamy z Mackiem uprzęże, żeby poczyścić Franiolom drogę. W tym czasie oni się pakują.
    Reszta wspinaczy (Niemcy i… Francuzi) ogranicza się do grzecznościowego zapytania czy wszystko jest OK, i spierdala w dół. A widać, że gość nie jest w stanie nieść plecaka, i prawdopodobnie nie będzie w stanie zejść po poręczówkach. Nie są one jakieś trudne (byliśmy na Marsie), ale widać, ze facet rąk nie za bardzo umie używać. Zaczynamy schodzić w szóstkę (został Sławek i Kuba z Łodzi) już po ciemku. Syn (powyżej 20tki) pierwszy raz błysnał – latarką. Mamy jedną na sześciu, bo każdy przyleciał samolotem i jakoś ograniczał bagaż nie planując nocnego wspinania… Oczywiście na drugiej poręczówce okazuje się, że gościa trzeba opuścić, bo nie jest w stanie sam zejść. Przy poślizgnięciach na ścieżce jęczy…
    Kurwa, ludzie! Co się z wami stało, że zostawiacie kolesia bez pomocy pomimo tego że widać, że nie zejdzie bez pomocy? Czy na prawdę wspinacze sportowi osiągneli już tak niski poziom empatii, że myślą tylko o wpieprzeniu na dole swojego bakłażana z grilla i zalania winem? Nikt z odchodzących nie spytał się, czy my pomożemy. Po prostu spieprzyli. Nie interesował ich szpej na ścianie, plecaki, możliwość zejścia. Jeden Franiol mówił że wszystko jest OK (był w szoku), a syn nie panował nad sytuacją… To było widać!

  22. Może troszeczkę w nawiązaniu taki post podejrzany na fejsie, w sumie o reakcji w peletonie. Co istotne nie było tam sytuacji zagrożenia życia czy zdrowia.

  23. Ja tez zostałam kiedyś na środku drogi, „peleton” odjechał. Pan, który zawinił nawet się nie obejrzał. Zatrzymała się jedna dziewczyna. Dobrze, ze nie wszyscy maja klapki na oczach.
    Mamy wspólna pasje, pomagajmy sobie nawzajem, nie bądźmy obojętni.

  24. …może amatorka stała się tak mocno ambitna,że pogubiła się w tym świecie i zasady uleciały? Udzielałem pomocy i wzywałem karetkę w ubiegłym roku na BikeMaratonie . Scenariusz taki sam…na zjeździe pociąg leci swoje,a frajer się zatrzymał:) Pacjent leży w wąwozie ze złamanym obojczykiem pozwijany w supeł i wyje z bólu. Kto miał ten wie… Moje zasady są takie-inni mają inne.

  25. Dla mnie ten tekst jest trochę zbyt długi, i ze zbyt dużą dozą emocjonalnego sarkazmu i nauczycielskie patosu. Tekst i autora za jakość literacką można oklaskiwać lub wyśmiać. Mnie do krytyka literackiego bardzo daleko, więc to odpuszczam.
    Frajerem zawódow kolarskich jest Przemek Zawada i basta. Tyle w temacie.
    Jeśli ktoś Przemek za to jak myślisz i co zrobiłeś na trasie tych zawodów nazwie cię frajerem, pierwszy oczy mu wydrapie.
    Wielki szacun i ukłon do ziemi.

  26. Chapeau!

    Tego samego można doświadczyć na BM. Stąd mój wniosek, że niestety nie ma nas kolarzy zbyt wielu, ale na szczęście w tej nielicznej grupie są prawie sami frajerzy. I tego nam życzę. 🙂

Dodaj komentarz