Zauważyłem ostatnio wysyp tekstów, posiadających wspólny mianownik w postaci zwrotu: „Wygrałbym, gdyby nie to, że…”
Czas na moją wersję.
A to nie ten sektor, a to nie ten rząd, a to za płasko – coś się zawsze wynajdzie. Na całe szczęście, ja mam wymówkę, która na głowę bije wszystkie pozostałe. Królową wymówek. Oto ona: wygrałbym, gdyby nie to, że… jestem za słaby.
Nie inaczej było zresztą w minioną niedzielę, w trakcie Gatta Prestige Race. Tam w sumie okazało się, że jestem również za głupi. Ale od początku…
Jeśli chcesz mi zrobić przyjemność, zorganizuj wyścig po płaskich jak stół asfaltach i mnie nań zaproś. O, tak jak ekipa stojąca za nowym cyklem – Klasykami Ziemi Łódzkiej (klasyki-lodzkie.pl). Sześć jednodniówek, na których natłukę w sumie tyle przewyższeń, ile na jednym, niedzielnym rozjeździe „u siebie”. Jak ich nie kochać, jeśli ważysz niemalże dziewięć dych!?
Gatta Prestige Race to druga gonka cyklu a zarazem joint venture z organizatorami RoadMaratonu. Nie będę Ci tu pisał kto (i na którym zakręcie) skoczył a kto (i na którym) puścił bąka – to nie Giro d’Italia. Wolę Ci tu w zamian pozostawić informacje, które uznaję za przydatne: ile prądu potrzeba, by na płaskim wyścigu, w „komforcie”, kulać się w głównej grupie oraz w jaki sposób koncertowo, po trzepacku spierdolić końcówkę. To drugie po to, byś uczył/-a się na moich, nie swoich błędach.
…a to pierwsze? Ogólny mój wniosek jest dość prosty: na główną grupę w M40 (czyli w najmocniej obsadzonej kategorii) potrzebujesz FTP od około 280-320 watów wzwyż, w zależności od wagi. W sumie nawet nie tyle wagi, co powierzchni czołowej – jedno z drugim zwykle idzie w parze. Jadąc po płaskim walczysz przede wszystkim z wiatrem, nie z grawitacją. Zatem nie tyle „lżejszy”, co „mniejszy” ma nieco łatwiej. I tu dochodzimy do sedna: zauważ, wcale nie potrzebujesz FTP (prawdziwego czy wyimaginowanego) na poziomie 5,13 W/kg, by ganiać się (PO PŁASKIM) z najmocniejszymi w kraju. Strzelam, że przy moich 88kg wystarczyłoby około 310-315 watów. Czyli jakieś ~3,5-3,6 W/kg. Pułap do osiągnięcia przez KAŻDEGO amatora w sumie. Jasne, klocek będzie miał dużo łatwiej, niż lekkopółśmieszny, ale cóż… Nie każdy może być sprinterem. 😉
Zatem, im bardziej płasko, tym bardziej liczą się waty bezwzględne (a nie te przeliczane na kilogram masy ciała). Nie żebym Amerykę odkrył, ale… Gruby, do roboty!
A dla zainteresowanych, cyferki na poszczególnych wyścigach wyglądały tak:
I Klasyk Ziemi Łódzkiej – Aleksandrów:
II Klasyk Ziemi Łódzkiej – Gatta Prestige Zduńska Wola:
Oba wyścigi, „komfortowo”, w głównej grupie. Jak widzisz, w trakcie pierwszego wystarczyło utrzymać 275W przez 2h 19min. Drugi był nieco mocniejszy – 291W przez 2h 11min. Różnica pewnie wynikała z większej ilości strzałów po zakrętach – grupa nieco bardziej się po nich naciągała. W tym miejscu mała dygresja: w tym sezonie relatywnie „dobrze” czuję się w trakcie tego typu interwałów. Jestem przekonany, iż wynika to ze zwiększonej ilości powtórzeń na VO2Max, którą sobie w tym roku aplikuję. Przykład takiego treningu znajdziesz tutaj.
No właśnie… Jeżdżę sobie te powtórzenia „w ćwierćtrupa”, „półtrupa” i „trupa”, więc gdzieś tam dało się zauważyć coś, co od biedy, nader buńczucznie, mógłbym nazwać „mocniejszymi stronami”. W sumie, łatwo mi nazwać cokolwiek „mocną stroną”, skoro reszta stron do dupy. 😉
Okazuje się jednak, iż na wszystkim, co trwa do około dwóch minut prezentuję się przyzwoicie. Maks – około 1400W, 30 sekund – 1000W, minuta – nieco poniżej 700W i dwie minuty – nieco ponad 500W (moje cyferki nigdy nie były i nie będą tajemnicą – wszystkie znajdziecie na stravowym profilu). To parametry, które pozwalają myśleć o tym, by siłować się o pierwszą piątkę/dziesiątkę w kategorii. A wspomniane dwie minuty przekładają się na około 1500 metrów płaskiej końcówki.
…i dokładnie to miałem w głowie, atakując na 1500 metrów do mety wyścigu w Zduńskiej Woli. Jak pisałem na wstępie, gonki i tak bym nie wyjął, gdyż byłem tego dnia za słaby. Tym razem za słaby na to, by dołączyć do odjazdu Grześka Golonki, Marka Strama i Andrzeja Śledziony, którzy przyjechali na metę parę minut przed peletonem („Golona” ogolił, congrats dla całej trójki). Jeśli jednak nie da się o pierwsze – powalczę o czwarte. Rzuciłem więc do boju wszystkie zastępy zbrojne, wraz z rezerwami, mając świadomość, iż szarża skończy się po, mniej więcej, stu dwudziestu sekundach. Kończą się takowe zwykle dość jednoznacznie – poddają się mięśnie. W trakcie takiej końcówki, modlę się jednak, by były to mięśnie nóg, nie zwieraczy. Wyobraź sobie zatem moje zdziwienie, gdy za winklem nie dostrzegłem burmistrza za stołem z plastikami. Tak jest, popełniłem najgorszy juniorsko-trzepacki błąd – nie objechałem sobie przed startem końcówki i pomyliłem proste. W chwili, gdy atakowałem, miałem do pokonania nie 1500 a 3300 metrów. Bolesna, oj bolesna pomyłka. Minuta na HRmax, wybuch i… reszta jest historią.
Jeśli zatem jesteś klockiem (jak ja) – zrób FTP powyżej 310W i nigdy, ale to nigdy, nie idź w trupa, nie mając pewności, gdzie jest meta. …i będzie git, czyli co najmniej szansa na finisz z głównej grupy na płaskich wyścigach.
Hehe, ale i tak i tak jest co wspominać, a o to w sumie chodzi:D
Jak zwykle świetny tekst. Miło się czyta. Pzdr
No nieźle 🙂 Dla odmiany miałem na jednym ogórku sytuację, że zgodnie z tradycją pojechałem zobaczyć ostatnie kilometry. Podczas wyścigu, wiedząc ile zostało skoczyłem z małej grupy. Tylko, że wtedy ten ostatni kilometr wydawał się jakby dłuższy… w sumie to jakby nie miał końca bo ktoś bardzo wredny go naciągnął. Na szczęście sił wystarczyło 🙂
Biorąc pod uwagę, że jestem rocznik ’80, to miło czytać, że kategoria M40 jest najmocniej obsadzona. Zawsze to nadzieja na przyszłość.
😀 Klasyka. Na BM/BA regularnie są problemy z miarą i na końcówkach jestem bardzo wstrzemięźliwy, choć walczę tylko z czasem. Wystarczyło raz w trupa zrobiony „ostatni” kilometr, którego było trzy o nachyleniu 6.
Patrząc na screeny z cyferkami to jednak TP a nie Golden Cheetach?
Mam ustawiony automatyczny upload na TP a interfejs jest dużo bardziej przyjazny dla oka. 😉