No dobra. Może nie wszyscy a prawie wszyscy. …i może nie „kłamią” a „koloryzują”. Żeby „ichniejsze” było lepsze, dłuższe, dalsze czy też bardziej barwne. Żebyś „musiał” czy „powinien” tak jak oni, tam gdzie oni. Bo jeśli nie, to „wstyd”, „przegrasz życie jako gassorundowiec”, „tyle stracisz”. Bo ich droga to jedyna droga.
Dziś więc będzie o długich dystansach, wysokich górach i tolerancji. O modnych ostatnio: „epickości” i „mityczności”. I o tym, że niejednokrotnie owa „mityczność” jest niczym innym jak mitem.

Nie pierwszy ogień – długie dystanse. W sumie to taki trochę strzał w stopę. W tym roku ścigałem się przede wszystkim w wersji Giga. Na szosie przekładało się to zwykle na pięć – sześć godzin jazdy i ponad dwieście kilometrów w siodle. Spotykały się te „wyczyny” z przeróżnymi ochami, achami i standardowym: „Stary, jak ty to robisz? Ja to bym stówy nie przejechał.” Teraz uwaga, bomba! Te dwieście i więcej kilometrów w siodle to żaden wyczyn. Żodyn. Przejedziesz i Ty. Kiedykolwiek się na to poweźmiesz. Ba, przejedzie praktycznie każdy, kto cokolwiek kręci na rowerze i ma BMI mniejsze niż rozmiar buta.
Dowód? Proszę bardzo. Jeden z bardziej znanych polskich dziennikarzy sportowych wymyślił sobie przejażdżkę trasą z Paryża do Roubaix. Tak, tą trasą. I przejechał. Zajęło mu to cały dzień, ale dał radę  bez większych problemów. Według mnie, sukces takiej wyprawy opiera się na dwóch założeniach: odpowiednim tempie i odpowiednim odżywianiu. Na niczym więcej. To, tak zwane, „wytrenowanie czy też „wyjeżdżenie” jest pomocne, ale wcale nie konieczne. Reasumując: jesteś w stanie przejechać praktycznie każdy dystans, który sobie wymyślisz. Nie daj sobie wmówić, że to dla wybranych. Dobierz odpowiednie tempo, jedz ile wlezie, zatrzymuj się tyle razy, ile uznasz za słuszne. Zauważysz, że największym problemem i tak będą plecy a w szczególności południowa ich część – ta z tym charakterystycznym pęknięciem.  😉

A jak to jest z wysokimi górami? Cóż… Internety Ci najpewniej powiedzą, żeś głupi, bo jadąc gapisz się w Garmina, kręcisz w kółko tę samą rundę i jesteś więźniem konsumpcjonizmu. Zamiast tego, powinieneś pierdolnąć wszystkim, wyjechać malować płoty w Norwegii czy żenić skarpety na kilogramy (to akurat niegłupie – „bicie” na nich lepsze niż na narkotykach). Wszystko dlatego, że musisz pokonywać epickie podjazdy bez miernika, pstrykać zylion zdjęć zachodom słońca (ja tam wolę na nie po prostu patrzeć) i kręcić filmiki, które koniecznie w postprodukcji udźwiękowisz odgłosem wolnobiegu.
W istocie, nie musisz z niczego rezygnować. Możesz mieć jedno i drugie. I trzecie. Możesz mieć to, co sobie wymyślisz i zaplanujesz. A sama wyprawa w Alpy czy Pireneje to nic „epickiego”. W dobie tanich lotów, szybkich samochodów, wygodnych autostrad i braku granic jesteś w stanie najeździć się po wysokich górach do oporu. Ba, możesz w nie wracać tak często, jak Ci się zachce. I nie musisz „zrobić” wszystkich podjazdów na raz. Jeszcze mi się nie zdarzyło, by mi jakiś spierdolił – zawsze był dokładnie tam, gdzie mi go Google Maps wyrysowało. Ponadto, uwierz mi, że tydzień w Livigno czy Lourdes może być/jest dużo tańszy niż tożsamy okres czasu spędzony, na przykład, w Mielnie.
Zwykle dwa razy w roku organizujemy z kumplami kilkudniowe (maks. tygodniowe) wyjazdy w Alpy czy Pireneje. O jednym z nich Maciek Hop pisał tutaj. Jeszcze nam się nie zdarzyło, by kosztowały one więcej niż 200 złotych od osoby za dzień. Ze wszystkim: przelotami z rowerami, noclegami, wypożyczeniem auta itd. Wystarczy je z głową zaplanować.
A gdy się już tam znajdziemy, każdy korzysta z tego, co wokół niego, na swój sposób. Jeden będzie trzymał sweetspot na całym podjeździe pod Hautacam, drugi będzie się wlókł, robiąc co chwilę zdjęcia. Jeden będzie jeździł siedemdziesiąt kilometrów dziennie, drugi (tak, tak Pietrek) będzie tłukł 150 km i 6000 m w pionie co dnia. Jeden przyjechał potrenować (tak, tak – „Trenuj w górach, ścigaj się na płaskim” – do porzekadeł w praktyce wrócimy wkrótce), drugi pojeździć bez planu. Czy któryś z nas jest lepszy? Czy któryś jest gorszy? Nie. Różnimy się. I tyle. Łączy nas rower, ale mamy nań nieco odmienne spojrzenia. I nauczyliśmy się to akceptować. To pojęcie zwane jest tolerancją.

No właśnie, tolerancja… „Musisz„, „powinieneś„. To  zwroty, z którymi mam problem. Nie mam problemu z czyimkolwiek sposobem na życie (o ile nie szkodzi innym) – każdy ma jakiś. Ba, nader cenię tych, którzy są w jego realizacji konsekwentni. Mają za to ode mnie pokłony szacunku dopóty, dopóki nie ubzdurają sobie, że ich misją w życiu jest nawracanie innych na ten ich – jedyny słuszny.
Coś Ci zatem podpowiem, kaznodziejo. Robisz to źle. Jeśli ktoś całe życie jeździ tę samą rundę pod Warszawą, coraz szybciej i szybciej, ale najdłuższy podjazd, jaki w życiu jechał ma 155 metrów przewyższenia, nie pisz do niego i jemu podobnych, że „muszą” jeździć po górach, bo „nie wiedzą, co tracą” i „marnują czas, zamieniając się w chomiki”. Jak by Ci to  napisać, żeby Cię nie urazić… O! Wiem! Chuj Ci do tego, co „muszą” i „powinni„. Podejmujesz się oceny czyichś działań i decyzji, głosząc przy tym pejoratywne osądy, bez chwili refleksji. Nie zastanawiasz się zapewne ani chwili nad celami, pragnieniami, ograniczeniami czy upodobaniami osób do których piszesz. Traktujesz wszystkich jedną miarą, uznajesz za gorszych od siebie – przecież, głupcy, tracą to wszystko, co Ty już masz.
Uwierz mi, że więcej dobrego zdziałasz, publikując po prostu swoje zdjęcia i opis przygód, które przeżyłeś oraz Twoje wrażenia z nimi związane. Pośród swoich czytelników znajdziesz wtedy i takich, którym się to, co opiszesz spodoba. Wtedy sami Cię poproszą o podanie sposobu na „życie wg Ciebie”. Ci mniej zdecydowani wybiorą sobie interesujące ich fragmenty. Nie wciskaj im tego wszystkiego jednak kolanem w gardła, na siłę. Nie twórz sztucznych podziałów tam, gdzie ich nie ma. Kolarstwo (w którejkolwiek z postaci) to nie piłka nożna. Nie chcę w sklepie, obok skarpet, znaleźć szalików w barwach „Kolarzy romantycznych” czy „Gassowców”. Nie miej również pretensji, że publice nie podoba się coś, w co włożyłeś kupę pracy i serca. Podoba jej się to, co się podoba.
Różnimy się, dzięki czemu świat wokół nas jest bardziej ciekawy. Dzięki temu jeździmy na różnych rowerach, w różne miejsca i z różną prędkością. I nikt z nas nie jest przez to gorszy od kogokolwiek innego. Peace.

…a do Ciebie, Drogi Czytelniku mam prośbę: szanuj różnice, o których pisałem powyżej. Nie obrażaj nikogo. Tym bardziej, że łączy nas jedna zajawka. Nie pisz na przykład, że Ci wstyd za tych, którzy jeżdżą wpatrzeni we wskazania miernika. Możesz ich nie rozumieć, ale to nie powód do okazywania braku szacunku.
Jeśli jednak wiesz lepiej od innych, w jaki sposób mają żyć oraz zamierzasz ową wiedzę manifestować w każdy znany Ci sposób – rozumiem Cię i szanuję. Jednocześnie serdecznie pozdrawiam środkowym palcem oraz życzę udanej podróży.

Przemek

PS Spodobało się? Udostępnij, skomentuj i/lub „polub” fanpage na FB. Dziękuję.

16 myśli na temat “Wszyscy kłamią

    1. Ukuło się, że zamiennikiem angielskiego MAMILa (Middle Aged Men In Lycra) jest w Polsce ktoś, kto tłucze non stop tę samą pętlę po płaskim – w tym przypadku rundę z Warszawy do Góry Kalwarii i z powrotem. Gassy to jedna z miejscowości po drodze.

  1. No cóż, czytam Szymona, czytam ciebie. Zgadzam się z jednym i drogim po równo. Dlaczego? Bo rozumiem o co wam chodzi, i każdy tak naorawde ma rację. Jezdzic dla przyjemnosci, zachęcać innych do pięknych chwil? Oczywiście. Ścigać się dla pięknych chwil? Pewnie ze tak, nie ma żadnego problemu łączyć to, mieszać i wybierać to co się najbardziej podoba. Radykalizm w piórze Szymka to zachęta do rzeczy które on odkrył, ale niekoniecznje idealnych dla każdego. Niemniej jednak znakomitych. Z kolei Twoje pióro to propozycja dla tych co 6 miesieczne wypady nie są możliwe ale np gonka fajnie uzupełni dreszczyk emocji czy sprawi że odkryjemy kolarstwo na nowo. Panowie, bez spiny 🙂

    1. …ale którego Szymona masz na myśli? 😉

      Kamil, powtórzę: nie mam najmniejszego problemu z tym, że ktoś ma inne od mojego spojrzenie na świat. Ba, cenię sobie tę różnorodność i bardzo szanuję konsekwencję innych w podążaniu raz obraną przez nich ścieżką.
      Problem pojawia się w momencie, gdy ktoś mi na siłę klaruje, że owa ścieżka jest jedyną słuszną. Być może i jest, chciałbym jednak do tych wniosków dojść „o własnych siłach”.
      Reasumując: lubię, gdy ktoś podkreśla, że jesteśmy różni od siebie. Nie cierpię, gdy „różni” zamienia na „lepszy” i „gorszy”.

      PS Ja, spięty..? Już się bardziej nie rozluźnię, bo popuszczę. 😉

  2. Osoba do której się odnosisz to według mnie straszny hipokryta. Mówi o nie patrzeniu na czasy i czystej przyjemności jazdy a w kolejnym zdaniu chwali się jak to zrobił sobie KOM’a na zjeździe, a potem dalej hejtuje rywalizację. Zaraz, zaraz, na zjazdach można mieć przyjemność z rywalizacji a na podjazdach już nie?? Tego typu przykłady można by niestety mnożyć.

    Ale mimo wszystko też z chęcią go śledzę i czytam jego wpisy, bo prezentuje fajną stronę kolarstwa. Jednocześnie patrzę na wszystko co pisze z dystansem i wiedzą, że z ‚innego’ kolarstwa niż opisuje też można czerpać niesamowitą przyjemność. I może On po prostu o tym nie wie lub nie chce wiedzieć. A może wie, ale nie chce tego przyznać?

  3. Jak zwykle dobry tekst Przemek. Jest możliwość to dodam coś od siebie. Jeżdżę długie dystanse regularnie i według mnie powyżej pewnej granicy dystansu/czasu (różnej dla każdego) dużą rolę odgrywa głowa, zwłaszcza gdy warunki przestają być komfortowe lub pojawia się jakiś problem. Ale generalnie zgodzę się, że dłuższe dystanse to mit niemożliwego, niczym umycie ręcznie dwustu ultra brudnych talerzy – tak naprawdę wystarczy podstawowy sprzęt, jakiś plan i trochę czasu 😉

  4. Uwzieliście się z Hopem na te Szymonowe skarpety strasznie 🙂 Ma swój świat, Maciek ma swój i Ty masz swój. Fajnie że mogę kupić romantyczne skarpety i cisnąć treningowo 2×20 gapiąc się w garmina 😛

  5. Chyba faktycznie przykulam się do stolicy i pojadę na te Gassy, bo za chwile to będzie obciach nie mieć tam śladu na stravie.

    A tak serio: fajny tekst.

  6. A najgorsze jak jedzjesz, mija cię taki szosowiec…karbonowa rama, karbonowe kola, szytki srytki, ani cześć nie powie ani głową nie kiwnie, tylko patrzy jak na taki badziew na aluminium…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s