Dziś nieco spraw porządkowych.
Skumulowały mi się ostatnio zapytania/komentarze dotyczące niewielkiej liczby zdjęć na blogu (tudzież niewielkiej liczby zdjęć mego autorstwa). Wywołany do tablicy, niniejszym oświadczam:
Stan ów raczej zmianie nie ulegnie – fotografie będą stosunkowo rzadkim urozmaiceniem treści. Dlaczego? Powodów jest kilka. Najważniejszy z nich to brak umiejętności i/lub talentu fotograficznego. Żywię nadzieję, iż jest to jednak pierwszy z wymienionych czynników, trenuję zatem oko z zapałem. Do dnia, w którym moje produkcje nie zaczną spełniać wyśrubowanych norm estetycznych, nie będę Cię nimi straszył. W międzyczasie, kulawe efekty mych starań co jakiś czas umieszczać będę na IG, czyli tam, gdzie ich miejsce.
Wychodząc pojeździć na rowerze, wychodzę pojeździć na rowerze. Sprawia mi to bowiem wiele frajdy. Zatrzymywanie się (tudzież zawracanie), by znaleźć to jedno, jedyne ujęcie sprawia mi frajdę dużo mniejszą. W sumie żadnej mi nie sprawia.
Mam również niejaki problem z multitaskingiem w trakcie jazdy. Istnieje we mnie silne wewnętrzne przekonanie (graniczące z pewnością), że jedna z pierwszych prób tego typu skończyłaby się martwą naturą, pod tytułem „Jedynki w szkarłacie”.
Jak już pewnie zauważyłaś/-eś, bliżej mi raczej do jakości, niż ilości – wolę zatem rzadziej pokazać Ci efekty pracy ludzi, którym ona naprawdę dobrze wychodzi (Śrubki czy Siwego), niźli zasypywać Cię własnymi produkcjami o wątpliwej jakości artystycznej.
I na koniec koronny argument. Jak już wspomniałem w którymś z komentarzy: odczuwam perwersyjną przyjemność z bycia klikanym dla prozy, nie dla zdjęć. Bo lajki pod nimi (zdjęciami) są „łatwiejsze”do uzyskania niż te pod tekstem. Dlaczego? Dlatego, że reagujesz na to, co widzisz w danym momencie. Ot, jedno kliknięcie, z rozpędu niejako. Aby zostawić lajka na FB pod wpisem o nowym tekście, musisz „wrócić” o jeden krok. A w czasach „lenistwa instant” to już dający się zauważyć wysiłek. No, chyba że klikasz kciuk w górę przed przeczytaniem tekstu. To by dopiero dziwne było.
Wiem, wiem – nic się tak nie klika jak japa, łyda, japa, łyda. Moich nie uświadczysz. Nie będzie selfie, repostów z Pudla, wymuszonych uśmiechów mistrzyń czy mistrzów oraz roweru, który zaliczy wszystkie fontanny w okolicy. Nie będzie również zatem u mnie aktów autoerotyzmu pod rosnącą liczbę serduszek. Jakoś to przeżyję. Ty też.
Kolarskich fotoblogerów mamy zresztą kilku. Jednych lepszych, drugich gorszych. Są wśród nich tacy, którzy skrywają wielki sekret. To tajemnica o nazwie „Fota na 100+ lajków”. Czym jest ów Sangreal kolarskiej fotografii? Jak go okiełznać?
Cały proces, jak się okazuje, jest nader prosty. Czego potrzebujesz? Czegokolwiek, co wyposażone jest obiektyw (w sumie im gorsza rozdziałka urządzenia, tym lepiej – pogłębisz „artyzm” dzieła”), kościoła/bruku, chmur i łydy. Ogolonej, naoliwionej, spiętej jak barani wór, łydy. Zaopatrzony w powyższe ingrediencje, jesteś w domu. Teraz już z górki: aparat/kamerka na samowyzwalacz i kręcisz kółka wokół urządzenia. Złapał skurcz? Nie ma, że boli – rozmasuj i ciśniesz dalej. Póki żyłka nie pęknie. Potem do domu, odpalasz Snapseeda w komórce lub Photoshopa na kompie i, zapierając się mocno o podłogę, z całych sił targasz w prawo suwaki o nazwach: HDR i Dramaturgia (HDR i Clarity w przypadku Photoshopa). Jeśli przester nie spełnia Twych wygórowanych wymagań, poprawiasz procedurę po raz wtóry. I kolejny. Aż do skutku. Skutkiem zaś dzielisz się z rzeszą fanów w social media. I czekasz na serduszka.
Brak kamerki czy aparatu też w sumie większego problemu nie stanowi. Zawsze możesz przegrzebać internet w poszukiwaniu foty z zawodów, w których wzięłaś/wziąłeś udział. Wtedy najprościej zdjęcie zajebać (przecież fotograf w Tatry za darmo dojechał i pstryka na gratisowym sprzęcie) a potem polecieć z dobrze znaną Ci już procedurą pt. przester. Tylko autora foty nie oznaczaj – jeszcze by kto pomyślał, że mu się ręka na suwakach omsknęła. Następnie upload na portale i czekasz na serduszka.
No właśnie. Oczekiwania. O nich na koniec. Będzie to porada z szufladki „Klawe życie wujka Przemka”. Jeśli ładnie „wejdzie”, zrobimy z tego cykl. 😉
Umiejętność werbalizowania oczekiwań to dobra rzecz. Dzięki niej nasza codzienna komunikacja staje się o niebo łatwiejsza. Lepiej się rozumiemy, łatwiej uzupełniamy. Problem zaczyna się w momencie, gdy zamiast na własnym, skupiamy się na czyimś życiu. I oczekujemy. Od kolarza: że wygra wszystko, w czym wystartuje. Od biegaczki: że skończy karierę i zacznie dzieci rodzić. Od piłkarza: że kontraktu z Chin nie zaakceptuje, bo rozwój od hajsu ważniejszy. Od blogera: że będzie/nie będzie pisał o tym czy tamtym. No i że zdjęć będzie więcej lub mniej. I to jest dobre w sumie. Werbalizujemy oczekiwania. Lepiej się rozumiemy. Poniekąd.
Widzisz, ja podchodzę do oczekiwań z dużą ostrożnością. Pamiętam bowiem, iż cały ten koncept oparty jest o zasadę wzajemności. Czyli: jeśli ja oczekuję od kogoś, że będzie wiódł swój żywot według moich zaleceń czy upodobań, muszę być jednocześnie przygotowany na to, że ów ktoś zwerbalizuje swoje oczekiwania wobec mnie. Może się zaś zdarzyć, iż będzie podówczas oczekiwał, bym wypierdalał. I co wtedy?
Do napisania.
P.
PS Dzięki, Piotrek, za podpowiedzi.
Napisałbym czy mi się ostatni paragraf podobał i czy powinieneś zamienić go w serię, ale boję się, że w odwecie też mi coś powiesz, np. wypierdalaj. Lepiej nie ryzykować. 😉
„Do dnia, w którym moje produkcje nie zaczną spełniać wyśrubowanych norm estetycznych, nie będę Cię nimi straszył.”
Czy to był „pun intended” w stronę Śrubki?
😉
Uwaga wyłącznie porządkowa – „liczby” zdjęć na blogu, nie zaś „ilości”. Poza tym powodzenia!
I dobrze! Przez tą całą otoczkę, że jak to wyjść na trening i nie wrzucić zdjęć na FB, Instagrama, nie włączyć Stravy tudzież Endomondo, sam trening zdaje się schodzić na dalszy plan. Aż oto pewnego pięknego dnia dochodzisz do wniosku, że wcale nie lubisz jeździć/biegać/… a robisz to pod publikę. A my lubimy jeździć! Po prostu. Dla siebie.
no ale Ty Stravy i Endomondo nie wrzucaj do jednego social wora z FB i Instagramami!
To jest całkiem inna kategoria, mimo że niektórym służy tylko do lansu to dla większości użytkowników jest przydatnym narzędziem do monitorowania swoich postępów i utrzymania swojej motywacji na odpowiednim poziomie. Nic tak dobrze nie zmusza do ruszenia ‚rzyci’ jak aktywności ludzi których obserwujesz na Strava.
A jak jesteś totalnie społecznym intrawertykiem i nie kręcą Cię liczby to przynajmniej możesz dzięki temu na bieżąco monitorować aktualny przebieg komponentów. Reasumując Strava ≠ FB
I coś bym mądrego chciała dodać, ale chyba wszystko mądre zostało zawarte. Czekam na zakładkę „Klawe życia wujka Przemka”. Pozdrawiam
Oczywiście cały wpis bardzo dobry i jasno określając Twoje zdystansowane stanowisko do tzw „Fejmu” ale szczególnie ujęła mnie ta część „….Widzisz, ja podchodzę do oczekiwań z dużą ostrożnością. Pamiętam bowiem, iż cały ten koncept oparty jest o zasadę wzajemności. Czyli jeśli ja oczekuję od kogoś, że będzie wiódł swój żywot według moich zaleceń czy upodobań, muszę być jednocześnie przygotowany na to, że ów ktoś zwerbalizuje swoje oczekiwania wobec mnie. Może się zaś zdarzyć, iż będzie wtedy oczekiwał, bym wypierdalał. I co wtedy?…..”
Niby takie to oczywiste, a tak nieoczywiste i to dla całej rzeszy wszędobylskich „wujów dobra rada”
Nic mnie tak nie wkurwia jak ciągłe porady, każda inna i właśnie TA! jest NAJLEPSZA.
Jedna z anegdot Gustawa Holoubka:
„W jednym z teatrów na próbie Kalina Jędrusik zapaliła papierosa. Na scenie nie wolno palić papierosów. Zbliżył się strażak i powiedział: „Proszę zgasić papierosa, bo tu nie wolno palić”. A Kalina jak Kalina – z wdziękiem odparła: „Odpie*dol się, strażaku”. I on strasznie się zamyślił, poszedł za kulisy i tam trwał jakiś czas. Potem nabrał powietrza, wrócił na scenę, ale tam już nie było Kaliny, tylko Basia Rylska. On jednak tego nie zauważył, bo oczy zaszły mu bielmem z wściekłości, i krzyknął do Rylskiej: „Ja też potrafię przeklinać, ty ku*wo stara!” Kompletnie zdumiona Basia pobiegła do Edwarda Dziewońskiego, który był reżyserem spektaklu, i powiedziała mu, że strażak zwariował, bo ją zwyzywał bez żadnego powodu. Dziewoński strasznie się zezłościł, poszedł do strażaka i powiedział: „A pan jest c*uj!” Przy czym strażak na posterunku też już był inny.”
Tak więc zarówno z formułowaniem oczekiwań jak i z odpowiedziami typu „wypierdalaj” trzeba być ostrożnym… 😉
Psy szczekają, karawana idzie dalej.