Cuś z rana drgnęło.
…i nie, nie mam na myśli (hmmmmmm… jak by to określić…) …”sztycy zintegrowanej”, którą z dumą prezentuje na swoim Instagramie jeden z blogerów. 😉
Drgnęło w temacie, który w tym tygodniu wspólnie wałkujemy. Drgnęło też na obu frontach – zarówno wyścigów „licencjonowanych” jak i „czysto amatorskich”.
Pierwszy z wniosków: doping wśród amatorów to temat, który uwiera Was tak samo, jak uwiera mnie. W ankiecie, którą odpaliłem na niedawno powołanej do życia grupie dyskusyjnej oddaliście do tej pory ponad 450 (!) głosów. To więcej niż średnia liczba uczestników krajowych wyścigów. To próbka, która jest zdecydowanie istotna statystycznie. Chylę czoła za Wasze zaangażowanie.
Zdecydowana większość z Was, spośród dostępnych opcji, wybrała tę, która wiąże się z potencjalnym podniesieniem opłat startowych w zamian za cykliczne kontrole antydopingowe. To zaś oznacza, iż piłka jest po stronie organizatorów wyścigów. Co oni na to? Ano, do dziś, zareagowało dwóch. Pod tym postem na FB – Robert Słupik, organizator Tour de Rybnik oraz pod moim poprzednim wpisem – Maciek Grabek, współorganizator serii Via Dolny Śląsk/Szosowy Klasyk. Pierwszy optuje za wprowadzeniem obowiązkowych licencji (o nich poniżej), drugi zaś niejako wychodzi na przeciw oczekiwaniom tłumów, zeznając co następuje:
Oczywiście, nie ma problemu żebyśmy w Regulaminach organizowanych imprez dopisali punkty o zakazie stosowania środków niedozwolonych, etc. dopiszemy taki punkt przed najbliższym Szosowym Klasykiem w Grodowcu.
i:
Badania i kontrole na imprezach – możemy spróbować, na wielu imprezach mieliśmy z tym już doświadczenia, do zrealizowania najszybciej w przyszłym sezonie.
To już DUŻY krok w dobrym kierunku. Mam szczerą nadzieję, iż słowo ciałem się stanie. Zauważ, mamy przecież obie składowe sukcesu: powszechną zgodę na współfinansowanie badań (wyniki ankiety) oraz wolę organizatorów (no, na razie jednego, myślę jednak, iż kilku pozostałych wkrótce podąży za dobrym przykładem, choćby w celu podniesienia prestiżu organizowanych przez nich imprez).
Czas na małą dygresję: aby ten system był choć w miarę skuteczny, wcale nie potrzebujemy przecież badać każdego kolarza, na każdej imprezie. Wystarczy, że kontrole pojawią się znienacka, na kilku/kilkunastu imprezach w roku a próbki, oprócz zwycięzców, pobrane będą od kilku, losowo wybranych, uczestników. W tej zabawie nie do końca chodzi o ścinanie głów. Wystarczy zawiesić nad nimi miecz Damoklesa. Zadziała zasada Pareto.
Dobra, Maciek zobligował się do utworzenia awangardy wśród organizatorów „czysto amatorskich” gonek, co natomiast słychać po „zrzeszonej” stronie?
Po pierwsze: dość duża część z Was (w sumie ponad stu ankietowanych) deklaruje chęć nabycia licencji masters. To cieszy, gdyż sam fakt jej posiadania zobowiązuje nas do przestrzegania przepisów antydopingowych. Pozostaje kwestia braku jakichkolwiek kontroli. Dotychczasowego braku. Dotychczasowego, gdyż i w tej materii czekają nas zmiany. Ich prowodyrem jest nowy Przewodniczący Komisji Masters i Cyklosport przy PZKol, czyli Grzesiek Turkiewicz. Ma chłop pod górkę, gdyż cała idea kolarstwa masters jest u nas lekceważona i obśmiewana, ale i jemu udało się ujrzeć światełko w tunelu. …i nie jest to pociąg. Konkrety? Za wcześnie o nich pisać, lecz wygląda na to, iż pojawienie się pracowników Polskiej Agencji Antydopingowej na mistrzostwach Polski masters w Starachowicach jest początkiem zmian, nie incydentem. O kolejnych newsach będę Cię informować na bieżąco.
Reasumując: zrobiliśmy klika kroków w dobrym kierunku. Kontynuujmy. My wszyscy.
Z rana drga tylko jedna rzecz 😉
Tylko czym człowiek starszy tym rzadsze drgania…
Wiem, sztyca zintegrowana. 😉
Panie Przemku, idea jest super ale… nie za bardzo (chyba) zna się Pan na farmakologii w sporcie. W skrócie, głównym problemem jest znalezienie leku w organizmie sportowca wtedy kiedy jest on jeszcze w krwioobiegu. Nasze organizmy są w stanie w dość szybkim czasie pozbyć się substancji natomiast efekt metaboliczny pozostaje, to dlatego od wielu lat tak ciężko jest złapać kolarza na dopingu (praktycznie najczęstsze substancje nie są stosowane w okresie bezpośrednio przed i w trakcie zawodów kiedy to jest szansa na ich wykrycie). Z drugiej strony aby wykryć substancję potrzeba dobrego laboratorium i skalibrowanego sprzętu (takie badania w Polsce robią chyba ze 2-3 laboratoria) no chyba że przyjmujemy stare kryterium 50% hematokrytu. Obowiązkowe licencje? to śmiech na sali – wpisujesz druczek, dajesz 50zł i masz – nic taki druczek ze sobą nie niesie – kontrole antydopingowe, oc – Fikcja. Dodatkowe opłaty za kontrole które praktycznie nic nie wnoszą, dodatkowe formalności za licencję – to tylko utrudni prostemu człowiekowi uczestnictwo, niestety pewnych rzeczy się nie przeskoczy…
Najlepszym rozwiązaniem (moim zdaniem) jest to co Pan robił do tej pory czyli – promocja zdrowego trybu życia, pokazanie jak można w fajny sposób samodoskonalić się i dodatkowo piętnowanie złych zachowań (umówmy się, w naszym bezpośrednim otoczeniu zawsze znajdzie się parę osób które używają różnych środków, wtedy warto próbować porozmawiać i coś zmienić)
Pozdrawiam
Szanowny Panie, ja się szczycę tym, że się na tym nie znam.
to żle, warto się doedukować w kontekście potencjalnej walki z problemem 😦
Nie czuję potrzeby. Od walki z problemem są powołane w tym celu instytucje. Trzeba im jedynie umożliwić działanie (poprzez honorowanie ich przepisów i finansowanie kontroli).
Panie Przemku obawiam się, że Pan Lech ma rację. Niczego oprócz zwiększenia kosztów startowego to nie wniesie. W imprezach amatorskich startują prosi, byli prosi i to oni zajmują czołowe miejsca w wszystkich imprezach. Mieli/-mają oni do czynienia ze wspomaganiem dozwolonym i niedozwolonym przez lata i dobrze wiedzą jak być nie wykrytym tym bardziej w jakichś tanich i prostych badaniach, bo żeby je zrobić konkretnie to wpisowe musiało by być wielokrotnie wyższe od obecnego. Niby to są imprezy amatorskie, ale cała czołówka to zawodowcy i amator mogący trenować kilka-kilkanaście godzin w tygodniu godząc pracę i obowiązki domowe nawet przy pomocy Fuentesa itp nigdy z nimi nie wygra. Doping był jest i będzie, a walka z nim to trochę walka z wiatrakami, ignorancja a może nawet hipokryzja. Co gorsza to sami kibice to napędzają. No bo kogo zafascynuje ktoś biegający setkę w 12s czy podnoszący na klatę 130kg? Ale jak ktoś lata 9s na 100 itp to już robi wrażenie i to ludzie oglądają co przynosi zyski itp. Czysty sport jak to ktoś mądry powiedział to jest w podstawówce.
Pożyjemy, zobaczymy.
Polecam ten wykład z TED, z którego wynika, że obecnie (pomijając doping) wygrywają wyspecjalizowane cechy fizyczne pod daną dyscyplinę. Nie trzeba się szprycować, żeby mieć możliwość uzyskania takiej prędkości biegu, która dla kogoś o standardowej budowie będzie nierealna.
Panie Przemku, popieram ideę czystej rywalizacji także w sporcie amatorskim! A teraz jedno zdanie do uczestnika tej dyskusji o nicku lech. Ani słowem nie wspomniał Pan o tym, że znakomita większość badań opiera się na próbie wykrywania środków maskujących obecność tych niedozwolonych i tu upatrywałbym bezcelowości „tanich, podstawowych” badań. One nic w ogóle mogą nie wykazać.
Szprycowanie się amatorów to jedna strona medalu. Jest jeszcze łamanie regulaminów imprez: skracanie sobie trasy, niedozwolona pomoc kolegów itp.
Zajrzałem, bo ciekawi mnie czy coś się dzieje w zakresie realizacji oświadczenia organizatorów największych cykli, czyli chodzi mi o badanie (chociaż czołówki z poszczeólnych kategorii na wyrywki). Zauważyłem, że parę nazwisk zniknęło z list startowych, w tym niejaki pan krzysiu k. (celowo małymi). Obawiam się, że ci co zniknęli są na etapie oczekiwania na rozwój wydarzeń i jak nic się w dziedzinie polowania na szprycerów nie ruszy, to ów wspomniani wrócą z jeszcze większą pianą na ustach, lub gdzie indziej. Moje pytanie zatem, czy coś się dzieje?