Przeczytałem, zrobiłem, nie zwyciężyłem. A miało być tak pięknie. Ale od początku…
Info na temat rzeczonego dwutygodniowego programu treningowego podesłał mi kumpel. Poczytałem i postanowiłem przetestować na sobie, gdyż ogólne założenia nader do mnie przemawiały. Autor, zajawiony na kolarstwo lekarz, zbudował ów koncept w oparciu o, proste skądinąd, przeświadczenie: według niego, okolice progu FTP czy sweetspotu to żaden magiczny poziom – nie zachodzą tam żadne przemiany, które nie zachodziłyby powyżej czy poniżej. Po prostu, poniżej zachodzą one wolniej, powyżej – szybciej. Na „papierze” wygląda/wyglądało to bardzo sensownie, przyznasz. A co pokazała praktyka?
Poszczególne etapy cyklu treningowego (wraz z komentarzem autora) znajdziecie tutaj.
Aby to całe moje testowanie miało sens, starałem się trzymać zaleceń co do wata. Wnioski? Pierwszy i podstawowy: chyba trochę zbyt łatwe to. OK, pierwszy dzień, czyli test pięciominutowy, bolał. Zapiekło również trzeciego dnia. Reszta wchodziła jak w masło a każdy z treningów generował jakoś 50-80 TSSów. Dla mnie to jednak chyba trochę mało. Wydaje mi się, że potrzebuję jednak okolic 120-150. Odczucia z ostatnich dwóch dni (fruwałem bez zadyszki) również nieco chyba zakłamały rzeczywistość. A ta okazała się brutalna.
Zawierzając panu Medhusowi, wybrałem rozpisany przez niego program jako BPS przed mistrzostwami Polski w jeździe na czas. Oj, to był błąd. Przeżyłem w Parzęczewie dwa spośród najgorszych dni na rowerze ever. Liczyłem, iż ów VO2 Max Booster pozwoli dorzucić z 10-20W w całym zakresie. No nie, nie pozwolił. Tak drewnianej nogi daaaaaawno nie miałem. Brak siły, korby odbijały przy jakimś śmiesznym tętnie. Wniosek (jakże odkrywczy zresztą): nic nie zastąpi treningu „celowanego” pod określony typ wyścigu/wysiłku. Trzydziestosekundowe interwały nie przygotowały mnie do interwału trzydziestominutowego. No shit, Sherlock.
Więc tu się z panem Jesperem nie zgodzę: jego treningi (te w okolicach VO2 Max) zbyt wielkiego wpływu na niższe rejestry (te w okolicach FTP i poniżej) nie będą miały. To ITT lepiej przygotowałbym się tłukąc np. siłę specjalną w okolicach progu.
Czyli co, cały program o kant dupy rozbić? Nie. Jest jeden aspekt, dla którego warto go na sobie przećwiczyć. Aspekt, którego wartość i ja bardzo doceniam. Już w trakcie tych dwóch tygodni zauważyłem, iż czerwone pole blednie – robi się jasnoróżowe. Ostatnio zaś czuję się nader „komfortowo” (z braku bardziej adekwatnego określenia) jadąc wysoko powyżej progu. Wysoko i zaskakująco długo. Ostatnio, na przykład, zdarzyło mi się w trakcie gonki i ustawki, przytrzymać zdrowo powyżej 10 minut (jakoś 12 i 13,5 minuty) na tętnie o 8-9 uderzeń wyższym od LTHR. Tam zawsze baaaaardzo bolało. Bolało na tyle, że po kilku minutach mówiłem „pas”. Teraz jest „dobrze”: boli, piecze, ale wszystko do wytrzymania. A noga, ku memu zaskoczeniu, nie chce się szybko poddać.
Test pięciominutowy również pojechałbym mocniej, niźli ten rozpoczynający cały program. Wynika to poniekąd z faktu, iż teraz dokładnie wiem, jak rozłożyć siły, zatem uzyskanych wyników nie da się do końca porównać.
Dla zainteresowanych: przez 3,5 minuty trzymasz z siodła okolice 120-125% FTP, potem starasz się to utrzymać przez 1,5 minuty w korbach i ostatnie 30s all-out, do pustego baku. Z pomocą w wyznaczeniu inicjalnego poziomu przychodzi również oczywiście krzywa CP (o ile jej używasz). Wkrótce zresztą i o niej kilka słów napiszę.
Reasumując: to nie jest program treningowy który, jak utrzymuje autor, wywrze podobny efekt na większość zakresu mocy, którą dysponujesz. Na pewno jednak w znaczącym stopniu ułatwi Ci przecierpienie kluczowych momentów wyścigu. Kilka z podanych treningów zapewne włączę do własnego programu, do przejechania w pierwszy dzień mikrocyklu.
Chętnie również porównałbym swoje odczucia z Twoimi. Spróbujesz i dasz znać?
Po po fazie adaptacji (tutaj podbicie VO2max) trzeba zrobić fazę optymalizacji (a więc poprawić możliwość dłuższej jazdy na wyższym odsetku VO2max np. długimi interwałami over under, średnio długimi interwałami lekko powyżej progu, dłuższymi interwałami sweet spot itd.). Wtedy taki plan byłby kompletny pod TT.
Tak, dokładnie, choć nie taki był „przekaz” autora.
Trenując 5-cio minutówki wzmacniamy się właśnie pod wysiłek 5-cio minutowy +/- jakieś tam %. Tak samo trenując 2-godzinne jazdy może się okazać że nie zdołamy „zaspawać dziury” i nam grupa odjedzie. Dlatego trening mimo wszystko powinien być zróżnicowany.
„Po prostu, poniżej zachodzą one szybciej, powyżej – wolniej” – tutaj powinno być odwrotnie, czy źle zrozumiałem? Ciekawy wpis. Pewnie też kojarzysz książkę Rafała Hebisza – „Fizjologiczne podstawy treningu…” – tam też jest sporo o bardzo krótkich ale mega intensywnych ćwiczeniach, które ponoć mają też dobry wpływ na pozostałe elementy kondycji. Słyszałem, że sporo osób tak trenowało / trenuje, ale sam nie wiem jak to działa 😉
Oczywiście, poprawione.
Zgadzam się, treningi oparte głównie o krótkie, fosfagenowe treningi, sprawdzają się u kolarzy z długim stażem🤟