…czyli trzecia część tryptyku o pochłanianiu paszy.

Gdybyś zapytał/-a dowolnego dystrybutora odżywek o to, które produkty cieszą się największą popularnością, usłyszał(a)byś oczywiście, że to żele, batony oraz izo. Ich cecha wspólna? To oczywiście suplementy, mające na celu dostarczenie energii w trakcie wyścigu lub ciężkiego treningu. Nic dziwnego, że właśnie takowe wybiera większość z nas, nie? Teoretycznie: tak. Mam jednak małe „ale”. Jakieś 80-90% kupujących zamawia JEDYNIE tego rodzaju specyfiki. Potwierdzałoby to zatem tezę, iż to najistotniejszy element zakupów z działu „Chemia do użytku wewnętrznego”. Otóż, moim nader skromnym zdaniem, nie. 80-90% sportowców-amatorów po macoszemu traktuje najistotniejszy, według mnie, aspekt suplementacji: specyfiki wspomagające regenerację.

Skąd ta stanowczość w ocenie? To, w sumie, nader proste. Zauważ: czym, w najgorszym przypadku, ryzykujesz, kaszaniąc ładowanie przedstartowe lub strategię żywieniową w trakcie wyścigu? Bombą. Ucierpi zatem ego, nieco portfel (jeśli konieczny będzie telefon do przyjaciela i misja ewakuacyjna) oraz w tekę będziesz z jednym dniem jazdy. Jeszcze tego samego wieczoru najesz się, opijesz i na drugi dzień – ogień. Sprawa ma się nieco inaczej, gdy cienkim strumieniem olejesz temat uzupełnienia deficytów po np. ciężkim wyścigu. Mnie się to kilka razy przytrafiło a scenariusz był zawsze podobny: kilka godzin w siodle, końcówka w trupa (do pustego baku). Za metą zaś: wymiana spostrzeżeń ze znajomymi, trochę płynów i tradycyjny posiłek regeneracyjny, serwowany przez rodzimych organizatorów: żurek i biała z wody (skąd im się to wszystkim wzięło!?). Co dalej? Ano tydzień kruszenia betonu w nogach. Za nic nie dało się go szybciej rozbić. Nie pomagały: ani tydzień „rozjazdów”, ani tydzień leżenia do góry anteną. Organizm długo szukał equilibrium. Jak temu zapobiec?

Po pierwsze, warto zrozumieć, co dzieje się z naszym organizmem w trakcie długotrwałego i bardzo intensywnego wysiłku. Jak wiesz, lubię uproszczenia, więc i teraz z nich chętnie skorzystam. Ja to sobie dzielę na trzy aspekty: krew, włókna mięśniowe i glikogen. Po pierwsze więc: w trakcie jazdy w trupa „wycinamy” krew. A tak naprawdę, drastycznie ograniczamy jej możliwości w zakresie transportu tlenu. W cyferkach wyraża się to spadkiem wartości zarówno hematokrytu, jak i hemoglobiny. Po drugie: batożymy mięśnie nóg, generując w nich setki tysięcy mikrouszkodzeń. Po trzecie: wyjeżdżamy do minimum (optymalnie: do zera) zapasy glikogenu. Mamy więc komplet danych wejściowych, dalej jest już z górki. Skoro wiemy, co przepaliliśmy, wiemy również, czego trzeba dorzucić. Największy problem oczywiście z „krewką” – tutaj ciężko cokolwiek poradzić (choć paru prosów starej daty podało w swoich książkach gotową receptę :P). A mięśnie i glikogen? To już sam/-a złapałeś/-aś. Trzeba białek i węgli. W dużych ilościach. A teraz odpowiedz sobie, ile ich znajdziesz w żurze i kiełbie.

Mówi się, iż organizm najlepiej przyswaja brakujące składniki podczas „okna”, trwającego maksymalnie do dwudziestu czterech godzin. Oczywiście wykres owej przyswajalności w czasie będzie miał postać krzywej logarytmicznej a nie liniowej. Po polsku? Gro z tego, co jesteś w stanie „odtworzyć” wyniknie z tego, co przyjmiesz w trakcie kluczowych trzydziestu, maksymalnie sześćdziesięciu minut po zakończeniu wysiłku. Problem w tym, że mnie apetyt wraca po jakichś kilku godzinach. W jaki sposób sobie radzę? Zawsze, ale to zawsze, mam pod ręką któryś ze specyfików wspomagających/przyspieszających regenerację. Zamiast samemu kombinować nad procentowym składem posiłku, zamiast zmuszać się do pochłonięcia kilogramów paszy, rozrabiam dedykowany zajzajer et voilà. To pierwsza rzecz, jaką robię po przejechaniu kreski. I tak jak jestem sobie w stanie wyobrazić zastąpienie żeli, batonów czy izo substytutami w postaci bananów, daktyli, Grześków czy wody z miodem, cytryną i solą, tak uważam, że powysiłkowe specyfiki są dziełem szatana. Albo cudotwórców. Serio. Przykłady cudów mógłbym zresztą mnożyć: tegoroczna Lubelska Vuelta, podczas której, na początku trzeciego etapu, poszły wszystkie waty świata; majowy Weekend z Młynkiem, czyli trzydniowe porównywanie długości… FTP i gonitwy za stravowymi koronkami – wszystko to na zadziwiająco świeżej nodze. To właśnie najbardziej spektakularne zaskoczenie: wiesz, że wczoraj przejechałeś/-aś ponad sto kilometrów po hopach, większość z nich w tempie wyścigowym, wydaje Ci się zatem, że dziś grupetto zawiążesz na pierwszym wiadukcie. A tu niespodziewajka – nogi niby podmęczone, ale waty pchają jak na pełnej świeżości.
Pan mnie nawet nie mówi ile to kosztuje, pan mnie da cały karton.

No właśnie, co to i po ile to?
Pierwej mały disclaimer: jak wiesz, piszę tu o konkretnych produktach nie dlatego, że ktoś mi za to zapłacił a dlatego, że ja za nie zapłaciłem, przetestowałem na sobie i wrażeniami się z Tobą dzielę. Z oczywistych względów nie testowałem więc wszystkiego, co na rynku istnieje, nie wykluczam zatem, iż znajdziesz specyfiki, które będą działać jeszcze lepiej od przeze mnie wymienionych.
OK, do rzeczy zatem.

Istnieją dwa preparaty, bez których obejść się już nie mogę. Używam ich wymiennie, bez szczególnego wskazania na którykolwiek z nich. Pierwszy to włoski Enervit R2. Drugi zaś to holenderski BORN Recovery+. Co ciekawe, choć różnią się nieco składem, moja percepcja ich działania jest praktycznie tożsama w obu przypadkach. Ponadto, co nader istotne, żaden z nich nie powoduje jakichkolwiek perturbacji żołądkowych (mimo iż BORN wspiera worldtourowy team Sunweb, z Tomem Dumoulinem na czele, he, he). Smakowo być może nieco bliżej mi do gustów Holendrów. Produkt z Włoch wydaje się natomiast nieco lepiej zbilansowany (choćby przez wzgląd na BCAA w składzie). Z tej przyczyny, wyżej wymienione aminokwasy łykam osobno, jako dodatek do BORNA (gdy akurat wypada nań kolej).

Cena? Tutaj robi się mniej przyjemnie. Oba specyfiki sa dość drogie. Na stronach oficjalnych dystrybutorów odpowiednio: 130 złotych za 400 gramów Enervit R2 oraz 128 złotych za 450 gramów BORN Recovery+.
Z dobrych wieści: u dystrybutora BORNa wyżebrałem dla Ciebie 20% rabatu (działa na cały asortyment). Wystarczy, że w trakcie finalizacji zamówienia wpiszesz unikalny kod rabatowy: „JaOdTegoŁysego„.  😉
Nad Enervitem obiecuję w tym zakresie popracować.

Oczywiście pół bidonu, najlepszego nawet specyfiku, tematu nie wyczerpuje, żywieniowe rytuały odprawiam więc do 24h od zakończenia ścigania. Kolacja to zawsze kawał mięsa (stek, ewentualnie podwójny burger wołowy) a śniadanie – obowiązkowa jajówa. Na noc zaś zdarza mi się rozrobić ze trzy miarki Enervit Time Release.

Oto Wielka Tajemnica Nogi. Jeśli wydawać na odżywki – wydawać na te, które przyspieszają regenerację. Zakład, że Ciebie również zadziwi ich działanie?

PS Że chemia i da się naturalnie? Pewnie tak. Ja, w tym akurat przypadku, wolę na skróty. Ty nie musisz.

19 myśli na temat “Oto Wielka Tajemnica Nogi

    1. BCAA jest dobre, jeśli nie jesteś w stanie dostarczyć pełnowartościowego białka w tym czasie, lub po prostu lecisz dłuuugi wyścig. Ale najnowsze badania (podkreślam badania, a nie jakieś bzdury wciskane przez marketing producentów tej całej chemii) pokazują, że podanie tylko tych 3 aminokwasów wręcz hamuje powysiłkową regenerację, odbudowę mikrouszkodzeń włókien mięśniowych i stymulację do budowy nowych, w porównaniu do dostarczenia pełnego aminogramu. Poza tym BCAA nie jest w grupie A suplementów o udowodnionym działaniu Australijskiego Instytutu Sportu. A weź Pan lepiej nawet nie czytaj jeszcze etykiety tego specyfiku…

  1. Czy sa gdzies dostępne składy tych specyfikow(albo mógłbyś gdzies udostępnić fotkę opakowania ze składem)? Zastanawiam sie czy sa vegan friendly 😉

  2. Bardzo dobry wpis! 🙂 Myślę, że każdy powinien sam monitorować swój organizm i dostarczać mu tego, czego mu aktualnie potrzeba (oczywiście mając wcześniej jakąkolwiek wiedzę na dany temat) 🙂 Pozdrawiam!

  3. To jak jest z tym Bcaa , łykać po czy nie ??
    Osobiście zdarzało mi się brać przed o po treningu , wydawało się że robi robotę a tu słyszę głosy że nie halo ..
    Jako żem sam łysy a właśnie bcaa mnie się kończy , to chyba skorzystam z rabatu od innego „łysego” 😉 spróbuje
    Ps. Ostatnio u innego „medialnego kolarza” usłyszałem o maści ( bez krypto-reklamy) na otarcia i przyznam że jestem mega kontenet

  4. Fcuk. Byłem tak zajęty pakowaniem, że mi umknęło… i w związku z tym suplementacja podczas etapówki ograniczyła się do błędów przedstawionych w pierwszym paragrafie. W sobotę znowu trzeba uciekać przed limitami czasowymi i tu mam pytanie: warto się jeszcze wybetonować od środka takim Enervitem dajmy na to?

  5. Qrna jak patrze na skład tego Borna toż to klasyczny pierwszy lepszy gainer 4:1 „nie za milion monet”. Brałeś wcześniej może ? Masz porównanie ? W tej cenie mam 3 kg paszy węglowo-białkowej, ale skoro ma być dużo lepsze….

  6. Naprawde wystarczy w sklepie kulturystycznem kupic dobrej jakosci hydrolizat bialka serwatkowego (czyli najdrozsze z bialek, mozna ewentualnie taniej izolat ale juz zwyklego koncentratu bym nie bral) i mamy super przyswajalne pelnowartosciowe bialka. 450g hydrolizatu to 60zl. 510g izolatu to 46zl. Do tego weglowodany obowiazkowo. Tu jest dowolnosc co kto lubi. Jak ktos chce placic za proszek to 1000 gram kosztuje 18zl. Ale rownie dobrze mozna sie nawciagac suszonych daktyli. Taki miks na pewno wychodzi lepiej i taniej niz gotowe specyfiki glownie z uwagi na lepszej jakosci bialko, bo w gainerach jak to w gainerach – wali sie byle koncentrat i tyle.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s