Czytasz to, więc zakładam, że jeździsz na rowerze. Częściej lub rzadziej, dłużej lub krócej. A to powoduje, że w oczach rodziny, znajomych, sąsiadów, kolegów z pracy jesteś „ekspertem od bicykli”, „alfą i omegą światowej branży rowerowej”. Słyszałeś więc zylion razy sakramentalne: „Ej, a jaki rower byś mi polecił?”. Wydawać by się mogło, iż na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. A jednak… Podam Ci za moment na tacy gotowe, banalnie proste rozwiązanie. Oprócz tego, że jest genialne w swej prostocie, działa za każdym razem. Serio.
Naszego zapytującego należy, z wielkim szacunkiem (w końcu zamierza powiększyć grono zarażonych cyklozą) zapytać o pożądany sposób wykorzystania potencjalnego nabytku. Jak wiesz, rodzajów rowerów mamy już bez liku a producenci prześcigają się w wymyślaniu nowych. Po to, byś miał co chwilę nowy powód, by zrobić im przelew.
Zapytujący (nazwijmy go np. Adamem) musi więc Ci zeznać:
- czy ów jednoślad służył mu będzie jedynie do niedzielnych przejażdżek po parku oraz codziennych do pracy,
- czy zamierza jeździć w górach/startować w maratonach MTB
- czy zamierza jeździć/ścigać się zimą
- czy wreszcie interesuje go jedynie kolarstwo szosowe w pełnym wydaniu.
Zawęża nam to oczywiście wybór do jednej z kategorii (miejski, trekking, MTB, przełaj, szosa), ale nie rozwiązuje w pełni roztrząsanej kwestii, gdyż rodzi kolejne pytania: o markę, model, osprzęt, materiał ramy itd. Często również Adam sam sobie próbuje problem rozwiązać, wykrzykując radośnie: „To może taki uniwersalny!?” Uwaga! Czai się tu na nas pułapka! Z uniwersalnym rowerem jest tak, jak z kompotem z ogórków: taki kompot nie istnieje. Tak, tak – dobrze przeczytałeś. NIE ISTNIEJE. Been there, done that. Wydawałoby się, że na przykład taki przełaj łączy w sobie kilka funkcji. Wystarczy zmienić koła i już. Nic bardziej mylnego. Po górach na tym nie pojeździsz a na szosie i tak będzie odstawał od klasycznych szosówek. Może nie diametralnie, ale jednak. Mój na przykład ślicznie gwiżdże na zjazdach. Dlatego jest zimówką. Albo wersją szosy na ulewy.
Ustaliliśmy zatem, iż idziemy w specjalizację. Takie też rozwiązanie sugerujemy naszemu Adamowi. Zdarzy się jednak często, iż Adam „właśnie zaczyna i nie wie do końca czy mu się to spodoba ani gdzie będzie chciał na nim jeździć.” Dlatego on by chciał taki uniwersalny na początek. To niechże sobie, na początek, skorzysta z usług wypożyczalni (od tego są) lub kumpla (czasami są i od tego). Pojeździ, posprawdza, popyta i zdecyduje. Wtedy możecie się zastanawiać na co ma wydać pieniądze.
W zakresie doboru roweru miejskiego, trekkingowego, przełajowego nie podpowiem, bo się na nich nie znam. Na przełajach zna się Maciek Hop (jedyny polski bloger, którego czytam regularnie) i u niego szukajcie podpowiedzi.
Z rowerów miejskich podobają mi się natomiast rozwiązania typu np. Kross Inzai – tarczówki, flatbar i stosunkowo duża korba.
Na pocieszenie: konkluzja tego wpisu rozwiązuje problem wyboru roweru należącego również i do powyższych kategorii.
Z wyborem roweru MTB oraz szosy sprawa ma się natomiast następująco: MTB ma „robić”, szosa ma wyglądać. Tyle. Koniec i kropka.
Wiąże się to z dwoma czynnikami: charakterystyką sportu oraz „etosem subkultury”. Pierwszy czynnik to, po prostu, pogoda i warunki w jakich przychodzi rowerowi funkcjonować. W przypadku MTB duże znaczenie ma jakość napędu, w błocie czy piachu słabszy osprzęt odmawia posłuszeństwa dużo częściej niż ten z wyższych grup. W przypadku zaś szosy, realnie wszystko, od nawet Tiagry w górę działa jak złoto. Sprawdzałem. A drugi czynnik? Odpowiedz sobie, dlaczego nie istnieje Rapha MTB. (If you know what I mean). 😉
I w tenże sposób płynnie przechodzimy do clou tego wpisu, czyli uniwersalnej odpowiedzi na pytanie „Jaki rower wybrać?”
Po przeanalizowaniu zatem wszelkich możliwych danych, znalezionych w czeluściach internetów, czyli: składu włókien ramy, sztywności mufy supportu, wartości stack oraz reach, wagi, historii, gwarancji itd., wybieramy najładniejszy rower na jaki nas stać. Tak jest. Po prostu. Adaś ma nabyć drogą kupna tę zabawkę, która mu się najbardziej podoba spośród tych dostępnych w budżecie. Szczególnie, jeśli jest to rower szosowy (a o nich, przede wszystkim, jest ten blog). Uwierz, że nie zauważy różnicy w sztywności główki ramy, tylnego trójkąta czy różnicy w pracy: „stopiątka” vs Ultegra. Gorzej, jeśli tydzień po wydaniu dziesięciu tysięcy złotych zauważy na ustawce „ten ładniejszy model”. Na tę właśnie traumę nie chcesz go narazić. Nie chcecie, by jego świeżo zakupiona szosa była za dwa miesiące „Hitem na Allegro!”, bo trzeba „rozstać się z żalem”, by „zbierać na nowy”.
Bo tak naprawdę to, czy ta rama sztywna, karbonowa, aero a napęd „ósemkowy” czy „jedenastkowy” nie ma większego znaczenia.
Dowód? W tym roku, na wyścigu w Łasku pojechaliśmy sobie w odjazd we trzech. Skończyłem oczywiście trzeci a natłukł mnie Koń Łukasz, jadący na aluminiowym Bianchi, ze starą, na moje oko „dziewiątkową” grupą 105.
Znaczenie ma więc, przede wszystkim, to ile masz pod nogą. A niezależnie od tego czyś mocny czy słaby, będziesz cierpiał. Ja tam wolę cierpieć na rowerze, który mi się po prostu podoba.
PS Należy Ci się jeszcze wyjaśnienie tytułu tego wpisu. Jeśli podoba Ci się ręcznie robiona włoska rama, Campagnolo EPS czy niemieckie koła z karbonowymi szprychami i tak Ci się w życiu ułożyło, że Cię na nie stać – bierz je i ciesz się nimi. Nawet, jeśli dziś strzelisz z grupy pod pierwszy wiadukt i ktoś tam urządzi sobie podśmiechujki.
To Twoje pieniądze, Twoja sprawa i Twoja frajda.
PS Spodobało się? Udostępnij, skomentuj lub „polub” fanpage na FB. Dziękuję.
Szosa to taka „sukienka” wszystko ma być ładne, pasowne i wszyscy w około mają podziwiać jak Ci z nią dobrze 🙂
W rzeczy samej. Choć mnie akurat nie do twarzy w sukienkach. 😉
O to to, dokładnie o to chodzi z MTB. Ma robić. Mój rower to nawet trochę brzydki jest ale robi i za to go cenię. A szosa, to ma być ładna i tyle. 🙂
Cieszę się, iż mamy w tej kwestii podobne zdanie. 😉
Eee, Panowie. Wszystko fajnie, ale co to za bzdury, że rower MTB nie musi spełniać warunku o „wyglądaniu”. Jeździłam sporo lat na szosie, była lekka, piękna i szybka, ale w mojej ocenie szosa nigdy nie będzie umiała wspiąć się na ten pułap „wyglądania”, który potrafi osiągnąć – dla mnie – wyłącznie MTB. Dlatego mój rower MTB i robi, i wygląda. Jak rower nie wygląda, to jest do dupy 😉 i nieważne, czy to MTB czy szosa.
Pozdrawiam!
Dobrze napisane.
PS. Łukasz ma naped na 10, ale tylko dlatego, że 9-kowa manetka rybacka w pewnym momencie się rozpadła.
Inaczej pewnie zostałby przy 9tce 🙂
Dobra, dobra… ale jak jeździć… bo sezon się skończy i się nie dowiem 🙂
Nie bój, nie bój. Najwyżej będziesz latał po śniegu, jak dzika kuna w agreście. 😉
Trochę się uśmiałem. Pierwszy raz spotkałem się z taki punktem widzenia, ale zgadzam się z Twoją filozofią. Super.
Zgadzam się w 100 procentach!
Najlepiej jeździ się na rowerze, który sie podoba. Sam mając do wyboru jakis czy zielony mtb, wiadomo wybrałem zielony- ale uwaga! – nie tylko wygląda, robotę też robi! Podobnie z szosa – od zawsze podobały mi się focus cayo carbon, udało się trafić uzywke, i ok, może trek madone 9 jest super, ale fikus mega się podoba i chyba nie miałbym serca go sprzedać 🙂
W MTB to można czarować by wyglądać, w szosach może lekko skromniej. Przede wszystkim wygląd, jak nie ma wyglądu to nawet noga nie podaje ;).
A jak chcesz szybko jeździć, to rower musi być CZERWONY, bo czerwone są szybsze…
dziekuje ponownie za dobrze spędzoną na składaniu liter chwilę 😉
po latach zachwytu na triathlonem i umartwianiem swojego ciała na tt wiem jedno, rower musi być wygodny, a przynajmniej wygodny na tyle ile jest to możliwe, no chyba że ma się 5 … to ten jeden, dwa mogą być jedynie szybkie 😉
O, i tu się zgadzam. A najlepiej mieć jedną szosę ścigancką a jedną wygodną. Ale zdradzę tajemnicę że są też takie dwa w jednym. Przez kilka lat ujeżdżałem super wygodną szosę Spec Roubaix. Ale na ustawki jeździłem na super niewygodnej Ridley Excalibur. Musiałem ją w końcu zostawić bo po 75 km odzywała mi się rwa kulszowa, taka cholernie była sztywna. Coś mnie natchło i kupiłem wyprzedażowy frameset Spec Tarmac z austriackiego Concept Store’a. Przeleżał jeden sezon ukryty w szafie żeby żona nie widziała. Ale jak już było pewne że rozwód to go ostentacyjnie wyciągnąłem i złożyłem. Odżałowałem za namową zagranicznych for (bo na polskie szkoda czasu) i złożyłem na Campie Chorusie. Do tego piękna stożki FFWD pod kolor. A co! Trochę się bałem że długo nie pojeżdżę bo będzie za sztywno i trzeba będzie ją oddać młodemu. A tu szok. Zapiernicza jak Ridley a wygodna niemal jak Roubaix. Dwa w jednym. Pieprzone Wash and Go! Czyli da się. A autorowi powiem że się nie zgadzam z jego opinią. Kup ładny ale przede wszystkim kup najlepszy na jaki Cię stać (w rmach jakiegoś rozsądku oczywiście). A w kwestii najładniejszy to testowałem ostatnio Spec Venge Pro ViAS na Dura Ace. Wygląda jak milion dolarów. Sądziłem że taki wypas, aero super hiper to niemal sam będzie jechał. Ni chu chu. Mało tego. Mimo że kosztuje 32900 to nie jedzie lepiej niż mój Spec Tarmac a jest od niego mniej komfortowy i na dodatek sukinkot nie hamuje! A muszę powiedzieć że po zachwytach, ochach i achach jakie słyszałem o Dura-Ace spodziewałem się jakiegoś Wow! A wyszło WTF! Wolę Chorusa.
Jest jeszcze jedna zależność. Doceniłem konstrukcje typy „Rubaix” kiedy mój PESEL zaczął upominać się o coś bardziej „miękkiego” niż BHG6. I, szczerze mówiąc, olewam, że wyglądają jak kupa. 😉
Dwa ostatnie komentarze trafiają w sedno, rower ma być wygodny. Piszę to z perspektywy osoby z długimi nogami i proporcjonalnie krótszym korpusem. Mimo niezłego rozciągnięcia i lekko sportowego zacięcia typowo wyścigowe ramy niestety odpadają. Ale z faktem że szosa musi się podobać nie ma co dyskutować, warto też kupić taką na jaką nas stać żeby potem nie żałować.
Warto jeszczeb pamietac o jednym, co tez powtarzam kolegom zaczynajacym przygode z rowerem: kupowac nawet drogi rower, ale na tyle zebg nie bylo zal go uciorac w blocie albo w deszczu na szosie. Sprzet ma jezdzic 🙂
Truth
Jeżeli kolega/koleżanka nie wiedzą czego potrzebują, tudzież szukają roweru uniwersalnego, to znaczy, że zazwyczaj nie potrzebują ani szosy, ani MTB. W większości przypadków wystarczy rower crossowy. Który będzie dobry i do jazdy po mieście i na wycieczkę, a i z asfaltu da się nim zjechać. A przy okazji nie będzie miał zbyt szerokich opon, a sam bieżnik na nich będzie zazwyczaj uniwersalny.
Oczywiście „co jest do wszystkiego, to jest do niczego”. Ale tak mogą mówić ci, którzy dokładnie wiedzą czego potrzebują. I chcą/mogą mieć n+1 rowerów. Dla zwykłego Kowalskiego – uniwersalny rower sprawdzi się w 100%.
Pisałeś, że przełajówka nie jest uniwersalnym rowerem. I ja się zgadzam 🙂 Uniwersalny będzie gravel. Oczywiście uniwersalny w pewnym zakresie. Nie każdy potrzebuje „urywać sekundy” na szosie i nie każdy potrzebuje wjeżdżać w ciężkie góry – wtedy wiadomo, klasyczna szosa i mocne MTB są niezastąpione. Ale do miasta, na wyjazdy rowerowe, na bezdroża – gravel sprawdza się świetnie i jeżeli tylko ktoś chciałby mieć rower z barankiem, ale jednocześnie zachować lekką uniwersalność – to też będzie super rower. Mam – polecam 🙂
Łukasz,
dzięki za cenny głos w dyskusji.
Nie sposób się oczywiście nie zgodzić z ostatnim akapitem. Zakładam jednak, iż większość z moich czytelników to raczej „amatorzy z zacięciem treningowo-startowym” niż „kolarze romantyczni”. Dla wielu z nich sekundy to już przepaść. 😉
W ich (naszym) przypadku specjalizacja jest jednak niezastąpiona.
Oczywiście, że tak, ale myślę, że ktoś, kto ma zacięcie treningowo-startowe, raczej wie czego potrzebuje. A przynajmniej wie, w którą stronę chce iść i nie powie, że stoi w rozkroku pomiędzy szosą a MTB, no to weźmie crossa 🙂 W każdym razie nie skreślałbym rowerów „uniwersalnych”, co niestety czyni wiele osób na forach internetowych, opierając swoją opinię jedynie na tym, że oni takiego roweru nie potrzebują (więc pewnie cały świat też).
PS „Kolarze romantyczni” – dobre 🙂
” W przypadku zaś szosy, realnie wszystko, od nawet Tiagry w górę działa jak złoto”
Nie, Niekoniecznie.
Dwie szosy z Ultegrą 6600, jeden przełaj z 105 5700.
I to nie działało nigdy jak powinno – częsta domena Shimanowskiego 10s właśnie szosowego 🙂 Bo całość wrażliwa na prowadzenie linek i pancerze, a w 57xx/67xx dodatkowo przez schowane linki i budowę problematyczne z ciągiem.. + loteria z jakością klamek (105).
„Po górach na tym nie pojeździsz a na szosie i tak będzie odstawał od klasycznych szosówek”
Też się nie zgodzę z pewnej przyczyny – jeśli zakłądamy, że szosa i przełaj są idealnie pod nas dobrane to ok, szosa będzie szybsza.. Ale czy coś w świecie jest idealne? 🙂 Jak napisałem, miałem dwie szosy, teraz mam już tylko przełajkę i.. na szosie jeżdżę na niej szybciej – a jest nieco cięższa, do tego mam opony 28c. Czemu tak jest? Bo jest wygodniejsza. Wygoda jest zawsze ważniejsza niż waga/aero/cokolwiek – bo to ona ma większy wpływ na to, jakie my wygenerujemy wyniki – a to się odwołuje do meritum wpisu, czyli.. naszej nogi 😉
Najlepiej skorzystać z pomocy specjalistów 😀
Bardzo ciekawy wpis. Dzięki!
Świetny artykuł.
Qrcze, nie czytając Twojego wpisu zrobiłem tak, jak podpowiadasz, kupiłem rower, który mi się podoba 🙂